Wpadłam ostatnio w wir kosmetyczny.
Mydełkom glicerynowym się oddałam. Kombinuję różne, ostatnio nawet z obniżonym pH do higieny intymnej z maceratem olejowym z nagietka.
Wyszło całkiem fajne.
Pierwszy raz zabrałam się za krem.
Chyba musiało minąć trochę lat, musiałam trochę przeżyć, żeby z mniejszą spiną podchodzić do nowych wyzwań. Oczywiście to takie pozytywne wyzwania.
Nie przejmowałam się wynikiem.
Robiłam zerkając na z przepis Klaudyny Hebdy (klik ), ze względu na bazę składników- to jest brak konieczności dodawania czegokolwiek innego niż oleje, naturalne emulgatory i gliceryna.
Bazowałam na rozmarynie, który kocham miłością wielką.
Jego zapach mnie zniewala, nakręca i "cotamjeszcze". Kto mnie zna- wie czym pachnę- olejkiem rozmarynowym. Ten mam też w dezodorancie na bazie oleju kokosowego i sody.
Rozmaryn przygotowałam jako mocno stężony napar, po uprzednim delikatnym potraktowaniu alkoholem (lepsza migracja składników do wyciągu), jednak bez rozpasania.
Nie wiedziałam co może to uczynić pozostałym składnikom, poza tym zależało mi na kremie łagodnym.
Rozmaryn lekko napina skórę, dezynfekuje, ładnie ją odświeża.
Co prawda zapach jego zaginął w głównodowodzącym maśle, ale trudno.
Jeszcze nie dorobiłam się wagi więc składniki- przynajmniej niektóre były na oko.
Totalnie po Wiedźmowemu.
- napar ze świeżego rozmarynu i kwiatów nagietka
- gliceryna roślinna
- jako olej bazowy wybrałam czarnuszkowy ze słonecznikiem (mieszanka dla Absorberów)
- olej kokosowy
- masło kakaowe
- olej z nasion marchewki
- lanolina
Mimo upartego blendowania nie wyszedł krem tylko masełko raczej.
Kolorek mało kremowy, głównie za sprawą czarnuszki i marchewki.
Krem jest inny w odczuciu, kiedy jesteśmy przyzwyczajeni do tych sklepowych.
Czuje się fazę wodną pod płaszczykiem tłuszczu. Myślę, że to z powodu mojego raczkowania w temacie.
Ale wiecie co?
Wcale mnie to nie zraża.
Krem pozostawia co prawda lekki film tłustawy- mnie to nie wkurza, bo od jakiegoś czasu i tak używałam półtłustych mazideł.
Skóra pozostaje długo gładka i nie mam pod wieczór uczucia suchości w okolicach oczu.
Poza tym rozświetla cerę, bo karotenu sporo.
Wyszło 3/4 słoiczka po pasztecie.
Już wiem, że za dwa tygodnie działam znów.
Ciekawe cóż tym razem mi wyjdzie....
Mąż mój zawsze mówi na to ziółko: omojamaryniu:-)
OdpowiedzUsuńSerdeczności ślę.
Uuu... bardzo ciekawy krem i to naturalny. Nawet wygląda fajnie. Uwielbiam czytać, że kogoś cieszą małe rzeczy, jak Ciebie rozmaryn. Również go lubię, lubię jego zapach. Moim numerem jeden jest bazylia. hehe :D
OdpowiedzUsuńTupaja, Ty powinnas zalozyc fabryke, no moze mala manufakturke. Zarobisz na tym kokosy, bo jest trend na naturalnosc.
OdpowiedzUsuńOj, nie...żadna masa. Poza tym to całe procedury, badania...
UsuńPantera ma rację, no może nie od razu fabrykę czy manufakturę, ale np.szkolenia.Teraz jest coraz większa świadomość w tym temacie.Ludzie szukają naturalnych produktów w zalewie mnogości wszystkiego.A czasu na doszkalanie mało, na szukanie receptur, ekspertmentowanie.I nagle taka Tupaja się pojawia, i mówi jak zrobić , pokazuje, wyjaśnia,wytwarza.Mydełka, kremy,ziółka i inne podobne specyfiki.Ale co ja się produkuję, przecież to nie eureka, wszyscy to wiedzą.Tylko trzeba zacząć działać.
OdpowiedzUsuńPomału dojrzewam...;)
UsuńAle jeszcze sporo nauki przede mną. Dzięki za miłe słowa!
Oo, krecenie wlasnych kosmetykow to jest to :)
OdpowiedzUsuńNie do onca sie polaczyly fazy w kremie? Na moj mocno amatorski rozum, albo fazy mialy rozne temperatury, albo za malo emulgatora.. Albo jeszcze jakis powod, wiadomy ekspertom ;)
Bledow nie robi kto nic nie robi, ot co.
Myślę, że emulgatora za mało.
UsuńMój pierwszy, w ogóle się cieszę, że cóś wyszło ;)