Tak to się dzieje, że dzieje się po coś.
W atmosferze oczyszczania górnych dróg oddechowych zajmuję się jeszcze życiem, jak zwykle.
Wszystkim co normalne, potrzebne, nużące, ale niezbędne. Nie dla siebie, w czynie społecznym, za sowitą zapłatą- uśmiechem, ciepłem, miłością choć czasem fochem.
Pepita, córka Oli zachorowała. Biegunka, osowiałość.
Lekarz dał antybiotyk, ale... leczymy objawowo naparami z ziół i poimy zakwaszaczami. Lekka dieta. Ciepło. W kotłowni. Nie wiem czy się uda, bo biegunki różnie się kończyły. Raz- nie udało się.
Helena też lekko chora, ale lepiej się czuje.
Helen to pierwszy sort.
Pierwszy sort tupajowiskowy. Ostatnia z koleżanek Oli.
Na Helenie skończy się pokolenie Pierwszych Kur Tupajowiska. Na pewno nie ostatnich, ale pierwszych.
Bardzo zmieniał się mój stosunek do tych zwierząt.
Od zwykłej sympatii i zainteresowania behawiorem po - no właśnie- co? Kiedyś gapiłam się na nie, gadałam, obserwowałam, ale brakowało momentami odwagi do łapania. Mimo wszystko ptaki to takie inne niż ssaki zwierzęta. Może dziwne, ale dopiero teraz mogę spokojnie złapać kurę, obejrzeć ją od dzioba po kuper. Bez nerwów, bez obaw.
Rasowe nie są, może prócz Titolonga, Coli i Bursztynki, które mają widoczne cechy kur ozdobnych.
Reszta- zwykłe- niezwykłe towarówki.
Zwykłe- a każda inna.
Raptor dalej kuleje i tak już chyba zostanie.
Lata po wybiegu, zadowolona, z błyskiem w oku.
Tu nie ma wykluczenia. Jest. Cała sobą.
Na tyle oczywiście, na ile pozwoli sztywna etykieta kolejności dziobania.
Jestem w domu na jakiś czas, a to się wszystko dzieje. Mogę zająć się tym wszystkim jak trzeba.
Oby się udało i kurka wyzdrowiała.
Z Pepitą w kotłowni |
Z innej beczki:
tym co mają fajezbuka przypominam, że gdyby chcieli, 18 marca organizuję warsztat zielarski z wyjściem w teren, robieniem intraktu z pokrzywy i jasnoty. Do tego gwarantuję posiłek mały i domową atmosferę. Szczegóły w wydarzeniu na stronie Ostoja Tupai na fb- tutaj.
Z działki plastycznej- warte odnotowania wizje Drzewa Życia wg Absorberów.
Moje- jeszcze "w drodze" ;)
Nie samą sztuką i ratowaniem kur człowiek żyje.
Dzięki Oli, mojej kumpeli, sąsiadce i przełożonej ;) (fajna kolejność, co?) przepis na pizzę, którego nawet Tupaja nie spieprzy i wychodzi cudnie.
Wczoraj wersja wegańsko- mięsna.
Dla Gniewka z kiełbasą, dla nas z jajkami od dziefczynek i soczewicą, cebulą, pieczarkami, papryką, czosnkiem i serem.
Bajka!
Czy te drzewa maja cycki? Piękne nawiązanie do Matki Ziemi, a i Twoje zdjęcie można by spokojnie zatytułować:
OdpowiedzUsuń" Madonna z drobiem "
Nie wiem co z tymi cyckami, może tak, wszak to przejaw życia ;)
UsuńTja, madonna :)
Tak cieplo piszesz o dziefczynkach, calkiem tak, jakby to byly psy albo koty. Czlowiek faktycznie nie zaprzata sobie glowy skrzydlatymi, bo sa inne. Jednak i one maja emocje, przezywaja dramaty i ciesza sie z drobiazgow. Nigdy jeszcze nie przytulalam kury.
OdpowiedzUsuńJak jesteś z nimi, patrzysz, codziennie ich doglądasz nawiązuje się nić. Oczywiście- jednym wystarcza do tego, żeby im po czasie największej nieśności odciąć głowę siekierą, innym- takim jak ja- przyzwyczaić się i bardzo polubić.
UsuńFajnie, że napisałaś post, bo jakoś tak mało Ciebie ostatnio :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D
Dzięki, praca na etacie nie służy blogowaniu. Przynajmniej u mnie ;)
Usuńpozdrówki! :)
Chętnie podjechałabym na warsztaty, ale te kilometry...Wprawdzie jasnotę i pokrzywę mam pod nosem (obecnie zasuszoną w słoikach, w sezonie parę kroków od domu), ale nie ma to jak wymiana doświadczeń...Może kiedyś się uda zawitać w tamte strony. Pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia całej Tupajowskiej Zgrai.
OdpowiedzUsuńA daleko mamy do siebie?
UsuńTobie również zdrówka!
Serdeczności!
cztery stówki ponad :-(
UsuńHa! Nad dziełami trza by się dogłębniej pochylić, coby wszystkie niuanse zagłębić ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dziefczynka wyzdrowieje.
Nie wiem czy coś przegapiłam czy nie pisałaś:jak wyniki z nadziąślaka Suni?
OdpowiedzUsuń