.

.

piątek, 28 lipca 2023

Blaski i cienie inkubowania

Rok temu kupiłam. Stał na strychu. Inkubator.
Myśleliśmy o tym, żeby ruszyć z biegusami. Nie wyszło, bo ludzie niby byli na kaczki napaleni, ale jak przyszło co do czego- mijali się w ilości zamówionych, terminie odbioru. Wychów kaczek jest kosztowny. Żeby zachować dobrostan, trzeba naprawdę się nalatać, naczyścić. Kaczki w swej naturze mając chlapanie i to, że popijają jedzenie- słabo rozwinięte ślinianki- po prostu syfią wkoło, że hej. Woda ciągle do wymiany, żeby się nie potruły, a nawet ze względów normalnych- kto chciałby pić syfiastą wodę? 

Doszło do tego, że wykorzystaliśmy chęci Coli i to ona wysiedziała 4 jajka. Pojechały do miłych ludzi, na co dzień piekących pyszne- podobno, bo jeszcze nie próbowałam- chleby. 

W tym roku zapragnęliśmy uzupełnić stado naszych kur o zielononóżki. Mamy 3. Jednak na targu, kiedy usłyszałam, że kobitka może mi sprzedać za czas nieokreślony 3 tygodniowe kurczaki za 50 zł- złapałam się za swoją podgoloną głowę i powiedziałam- o, nie! Jest inkubus, kupię jaja i spróbujemy. 

No i tak też się stało. Przyjechały... spod Gorzowa Wielkopolskiego. 10 szt. Jedno punkięte- odpadło. 5 poszło do maszyny, 4 pod Coli, bo miała już dwa kacze... A czemu? A temu, że nasza Dymka- kaczka Elgiebete, co to daje się kryć kaczorowi, ale i włazi na niego i równie chętnie na inne kaczki, zechciała usiąść na jajach. Niestety, zapał prysł po pięciu dniach. Szkoda mi  było jaja dawać psom, bo Zane, nasz kaczor, ma niemal 100 procentowe strzały zapładniające i jajka były zalężone. Podłożyłam więc te jaja pod kwokę i siedziała. Zmieściło się 5 jaj zielononóżki. 

Pięć się inkubowało w maszynie. Warczy, podskakuje z lekka, ma światełko czerwone... istny kosmos. 
Nie podobało nam się to, ale jak już się powiedziało A to i trzeba dalej ciagnąć ten wózek z jajami.

Po 21 dniach, jak to u kur, zaczęło się klucie. I w inkubatorze, i u Coli. Efekt w sumie marny, bo do dziś mieliśmy 5 żywych kurczaczków. Dwa jaja zamarły, dwa obumarły podczas klucia. Nie mam doświadczenia, może coś było źle, a może po prostu słabe osobniki. Pierwszy inkubatorowy kurczak darł się na cały dom, ale reszta już taka nie była. Wszystkie pisklęta podłożyłam pod Coli, bo jak patrzyłam na to biedne stworzenie na plastikowej siatce, w warczącej maszynie, robiło mi się go żal. 

Przekonałam się, że wole naturalny wylęg i raczej nie będziemy tego kontynuować, a przynajmniej fanką nie zostałam. 

Dziś najsłabszy kurczak odszedł . Zostały nam 4. Modle się o kurki, bo jak będą kogutki to cały trud na marne. 

Pewnie, że piękne są zielone nogi kogucie, a jednak o jajka nam chodzi więc będzie dylemat... Sprzedaż za marny grosz czy... rosół? Może się przekonam w końcu, bo zupy z wolnych kur rodzinie gotuję. Gdzieś też je ktoś zabija...

Ech.

Czarna kaczka- Dymka

Coli jeszcze z piątką....

Nasza bohaterka- Coli

Czasem trudno mieć zwierzęta...


5 komentarzy:

  1. Posiadanie kur to moje marzenie, zawsze sobie tłumaczyłam, że na emeryturze... ale coś czuję, że to za długo czekac. Wiem, że to trudne, podczytuję różne rzeczy na ten temat, oglądam filmy... ale nic nie zastąpi własnego doświadczenia. Trudne to, tyle trzeba wiedzieć... Też myślałam o zielononóżkach. Fajna czarna kurka:)

    OdpowiedzUsuń
  2. zawsze chciałam mieć kury ale teraz dogoniło mnie prawie miasto. Mieszkam na przedmieściach i kur juz nikt w okolicy nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie nadaję się na hodowcę drobiu, za mocno przeżywam niektóre rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie sądziłam, że wylęganie piskląt w inkubatorze to tak skomplikowana sprawa. Wydawało mi się, że wkładasz jajka, a po określonym czasie są pisklęta i tyle. Okazuje się, że to nie takie proste.
    No i niech będą kurki, trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń