No, może troszkę i niektórzy.
Życie pozablogowe (nie mylić z pozagrobowym), jest absorbujące, a mnie ostatnio nie było jakoś po drodze pisać o dyrdymałach. Nie to, że mi się całkiem półkule rozjechały i nie mam pomysłu, nie mam nic do powiedzenia. Tylko- tak jakoś.
Wiem, że odzwyczajam Was od zaglądania. Bo co kto zajrzy- to tu ten sam, nienowy post. Cóż. Póki co tak będzie. Jak z życiem. Pozwalajmy mu się toczyć spokojnie i iść z prądem, a przyniesie co trzeba.
Ten czas, w którym mnie nie było to nie tak, że wpadłam w anabiozę, choć oczywiście jestem nią zagrożona, bo nie jem mięsa :)
Robiłam swoje. I nie swoje też.
W międzyczasie Siniak odmówił współpracy i pocisnęło mi się na myśl wspomnienie o moim ukochanym, oddanym do lasu Foxiuniu. A czemu? A temu, że i siniak zaniemógł z zapłonem. Mechanik mój wsiowy (jeden z paru) stwierdził, że może już mnie auto nie lubi; przy nim zapala, przy mnie- nie. Chyba go nie kręcę (Siniaka, o mechaniku nic nie wiem). Fakt jest faktem, że auto stało się jak prawdziwa kobieta z jajami- czyli- nieprzewidywalne.
W przypadku wozityłka, woziAbsorberostwa, wozipsowozu, wozikuro- i perliczkowozu, zakupowozu i cotamjeszcze, to cecha do całkowitej negacji. Taka cecha, która jest jak Szyszko- do likwidacji.
Jedyną różnicą między Siniakiem, a Szyszko jest to- że Siniaka prawdopodobnie da się naprawić.
Został oddany do diagnostyki wyższego poziomu- komputerek mu sprawdzą. Ciekawe czy coś pokaże. Jak nie - sama nie wiem....
Teraz nie jeździmy, bo zaraza wirusowa pochłonęła mnie i Absorbery. Oczywiście są Osoby, które mają teorie konkretne na moje i ich zachorowanie, ale...trudno.
Jest już lepiej i na pociechę dodam, że to ja najgorzej to przeszłam. Ale- już jestem na powierzchni.
Przy okazji poznałam moce mieszanek ziołowych na przeziębienia i już nigdy nie łyknę aspiryny ;)
Weekend spędziłam w fajnych okolicach - na Pogórzu Izerskim. Nawiedziłam Izerię z jej ludzkimi i zwierzęcymi mieszkańcami, potem szybka wizyta u Agniechy.
Można rzec- całe 2 dni pod znakiem koników polskich i rogacizny.
Z Inkwi i Agniechą jest tak- widziałyśmy się do tego razu tylko raz w życiu.
Mimo to- jedzie się i cieszy się człowiek, że się widzi, gada się i żałuje, że już czas nach Hause.
To te blogowe znajomości, które się przekuwają na rzeczywistość.
Z Inkwi wśród Przyjaciół |
Pan z okienka ;) |
U Agniechy |
Tam, gdzie góry i konie- piknie jest :) |
Tupaja i Nadzieja |
U Pii ze źróbkiem |
Rozbroili mnie tym papierem :) |
Cap u Pii |
A to już w drodze na Smrk |
Dla takich widoków i takiego sapania- warto żyć! |
No właśnie, nocleg i jedzonko- u Pii i Niko. W agro w Przecznicy, tuż obok Ruderii Kyi.
Agroturystyka Konik Polski (klik ) to świetne miejsce dla tych, którzy cenią sobie spokój, zwierzaki blisko (koniki polskie, kozy) i przede wszystkim ciepłych i sympatycznych gospodarzy- Pię i Niko.
Bardzo było u Nich miło! A te zupy Niko- Super! :)
Czas mija nieubłaganie i mus wrócić na ziemię.
A tu, przy okazji sortowania nagród na konkurs recytatorski- taki kfiatek:
Też uważam, że było za krótko.
OdpowiedzUsuńWczoraj nie tylko konie na pastwisku miałam, ale i 6 jeleni z dodatkiem goniącego je niczyjego psa. Horror.
No pewnie, ze tesknilismy, jak nie?
OdpowiedzUsuńOraz zazdroscilismy (przynajmniej ja) tych spotkan blogowych. :)))
No właśnie, dziwnie, jak Cię nie ma. Pisz.
OdpowiedzUsuńTęskniliśmy, tęskniliśmy. Weekenda zazdraszczamy.:-)
OdpowiedzUsuńTęsknilim, no. Znajomości wypełzające zza monitora w rzeczywistość to ogromny skarb, potwierdzam. Warto łowić.
OdpowiedzUsuńUściski! Ale fajnie miałaś. Z wyjątkiem wirów!
Pozdrawiam, fajnie, że zajrzałaś :D
OdpowiedzUsuńWierszyk przecudnej urody. I jaka moc edukacujna ;)))
OdpowiedzUsuńSuper fotki z super spotkania ;)
Oczywiście, że tęskniliśmy! I potwierdzam - znajomości które wyjdą poza monitor są jeszcze fajniejsze :)))
OdpowiedzUsuń