Dzisiejszy dzień mnie wyeksploatował.
Wszystko za sprawą wyjazdu do Sztygarowa i spotkania z serdeczną moją Przyjaciółką Martą, na stałe w UK wraz ze swoim mężusiem i dwojgiem dzieciaków.
Chłopię starsze od mojego Absorbera o siedem miesięcy, cudownie dwujęzyczne, a do tego maleńka Istotka, narodzona miesiąc temu.
Absorberom dałam wycisk.
Emocjonalny i ruchowy.
Prócz ekstazy w aucie- oboje lubią "brum-brum" więc wesoła eskapada zaczyna się od załadowania towarzystwa w foteliki i zamknięcia za sobą bramy Tupajowiska.
Potem już tylko krajową trójką do celu, 50 km i jesteśmy na miejscu.
Pogoda nas zaskoczyła; miało być chłodniej a tu dziarskie sierpniowe słoneczko i bardzo przydały się ciuszki, którymi zostałam obdarowana, bo na dupencje młodzieży wciągnęłam krótkie gatki i tak ruszyłyśmy we czwórkę do jednego z marketów....
Powiecie- super matka. Zabrała dzieci do marketu!
No tak, ale trzeba wiedzieć, że moje wygłodniałe cywilizacji w szerszym tego słowa znaczeniu niż auta, ulice i wiejski sklepik,ucieszyły się z dosiadania aut na monety, choć ich wcale nie uruchamiałyśmy. (wyrodne matki!).
Oczywiście przy opuszczeniu tego przybytku był ryk, taki dokładnie jak przy wyperswadowaniu Absorberowi, że patyków, które po drodze nazbierał do sklepu nie wniesiemy....
Ryk się uciszył, bo patyki czekały na niego spokojnie, nikt ich nie zabrał i można było, kłując mnie przy okazji każdego skrętu tułowia młodego ( a tych skrętów jest sporo, przynajmniej proporcjonalnie do żywotności dziecka, a moje żywotne są raczej...), ruszyć dalej, do tego można było zebrać kiść dojrzewających jarzębin (znaczy- jarzębu pospolitego) by potem wpychać je do butelek....Albo rozdeptywać po drodze- jak kto woli.
Osiągnęłyśmy stan głodu.
Żołądkowego oczywiście więc zaliczyłyśmy pizzerię.
I tak, przypomniało mi się, że ostatnio pizzę jadłam chyba ze dwa lata temu....
Pizza była pikantna i dobra.
Oczywiście Magda Gessler mogłaby się przyczepić do ciasta, bo nie "stało", ale... powiedzmy sobie szczerze, że nie zawsze pełna erekcja pizzy jest nam niezbędna do zaspokojenia głodu.
I...tylko tyle, bo wspomniana jedzona w pośpiechu, w atmosferze znudzenia, porykiwań młodzieży bardzo nieletniej, która to zwykle w Tupajowisku o tej porze śpi, a tu matka (wyrodna) zabrała je w kurs po Sztygarowie- fajny, bo fajny,ale wybijający z paszowickiego rytmu całkowicie z całym swoim dobrodziejstwem.
Było więc łażenie po kanapie, zrzucanie sandałków, walenie Absorberki po głowie, ryk wyżej wspomnianej, mój ryk na Absorbera, jego foch i tak dalej.
Summa sumarum zjadłam całe pół pizzy, dzieciuchy nic, więc oczekiwałam na kolejne traumy- burczących małych brzuszków.
Poratował nas banan.
Oczywiście Absorberka wiodła prym, ale też nie do końca, bowiem udałyśmy się do sali zabaw z kulkami i tak wesołą infrastrukturą jaką sobie mogą małe człowieki wymarzyć.
Kolejne półtorej godziny to harce w kulkach, na trampolinie i moje latanie za młodą, która już odkleiła się od mojego palca i zaznaje radości marszu i biegania.
Zmęczenie materiału i Młoda zasypia na pięć minut.
Autobus miejski.
Kolejna frajda dla Absorbera, bo...dziecko wiejskie :)
Pan kierowca, oczywiście gapiąc się w lusterko musiał nas przeoczyć.
O mało nie przyciął mnie z Gigim przy wysiadaniu.
W sumie mu się nie dziwię.
Dwie trzydziestoletnie (no....nie wchodźmy w szczegóły) dziecioróbczynie, każda z dwójką, dwa wózki, i dwa chodzące brzdące.
Nie byłabym sobą, gdybym nie posłała mu cudownie słodkiej wiązanki słów.
Niech się chłopina cieszy, że tylko tyle.
Potem nastąpił wyczekany ciepły posiłek i mogłam odetchnąć, bo moje Absorbery wreszcie zjadły coś na ciepło i porządnego (zupa krem z brokułów z ryżem, made in mama Marty).
Nie wiem kto był bardziej zadowolony- ja czy Absorbery.
Sądząc po ilości jaką pochłonęły....;)
Śniadanko składające się z wielu produktów, a z którego dziecię wybiera tylko ogóra kiszonego do porządnych nie należy raczej?
A dzień obfity we wrażenia dzieciaki mi wypompował dokumentnie.
Jeszcze latanina Absorbera z prawie rówieśnikiem, z którym pod koniec dnia wreszcie nawiązał bliższą relację sprawiła, że nawet ze Sztygarowa nie wyjechałam, a już spał.
Droga spokojna, nie licząc dwóch gnoi wyprzedzających na trzeciego; nad nami, między koronami drzew latały nietoperze.
Sympatycznie mi się jechało.
Klekotem. Dieslem znaczy się.
Jutro nowy dzień i mam nadzieję, że znajdę czas i siły na robotę...
...bo już doszłam do stajni; zostało mi jeszcze poszerzyć i dobrnąć jakieś 2 m dalej |
Równolegle z odkrywaniem kamieni przy domu, robię porządek ze ścieżką przy budynku z galeryjką |
Wszystko fajnie, tylko zawartość taczek ląduje na naszej "kupie"... |
...która się powiększa. Ciekawe jak sobie ją- inż. ochrony środowiska- zrekultywuję, hehe..."Kupa" ma niestety żużel z pieca naszego.... |
Kyja u siebie w Ruderii znajduje fajne rzeczy.
Pamiątki po poprzednich właścicielach na przykład.
U nas tylko złom się czasem zdarzy.
Widać każdy ma takie znaleziska na jakie sobie zasłużył! BU!
"Skarby spod darni" |
Liczę na odpuszczenie rwania w stawie barkowym prawym i oderwanie kolejnych pokładów trawska i chwastów.
Swoją drogą czasem mi żal.
Tyle tam życia!
Dżdżownice, krocionogi, wije, poczwarki motyli, chrząszczy, biegaczowate.
No i ten zapach! Lubię zapach świeżej, mokrej ziemi.
Hmmmm....
Mimo wszystko życzę sobie- w razie potrzeby- kremacji i wychluśnięcia prochów w Śnieżnych Kotłach :)