|
Znaleziona w lesie.... |
Różne ludziska mają zdanie na temat Skaryszewa i jego osławionych- także niechlubnie targów.
Targi zwierząt istniały zawsze. Miały sens. Teraz i też go mają.
Podjedzie sobie taki rolnik, sprzeda coś, kupi do chowu gospodarczego.
Nie mam nic przeciw targom zwierząt gospodarskich.
Jednak przeciwna jestem temu, co jest niestety nagminne, a nie zmienia się na wsi tak szybko. Podejście do zwierząt.
Wsią generalnie rządzi utylitaryzm.
Piszę generalnie, bo i tu są wyjątki i nie mam tu na myśli przesiedleńców z miast, co winszują sobie loszkę trzymaną na podwórku dla towarzystwa psów czy trzymających kury nioski do ich naturalnej śmierci.
Na praktyki hodowców mięsa popatrzyłam sobie na praktykach w hodowlance.
Na okrucieństwa tłumaczone różnorako, ale z empatią i wrażliwością nie miało to nic wspólnego.
W końcu jak można czuć empatie do mięsa? Wszak to produkcja zwierzęca.
To takie "ładne" i "gładkie" słowa. Kartezjusz by się cieszył.
"Świata nie zmienisz" mawiał mój ojciec, kiedy widział moją nastoletnią wściekłość - głównie z bezsilności na barbarzyńskie praktyki ludzkie wobec zwierząt.
Nie zmienię, ale mogę mieć własne zdanie, bronic go, mówić o tym i nie przeszkadzać innym działać, jeśli mnie samej brakuje czasu,... odwagi?
Targi zwierzęce to miejsca, gdzie zawsze spotka się ludzi, którzy traktują zwierzęta przedmiotowo. Nie widzę zatem powodu, by piać z zachwytu nad "tradycją" i bronić jej.
Taką samą tradycją jest w Hiszpanii korrida, zwyczaje skośnookich ćwiartujących w jakimś okrutnym rytuale świnie na żywca, ubój rytualny (czemu chyba należałoby poświęcić osobny post) czy też nasze "tradycje łowieckie".
I tam, i tu ma miejsce cierpienie zwierząt.
Chcesz sprzedać zwierzę- zatroszcz się o nie, traktuj jak żywe stworzenie, nie kawał mięsa.
Tyle, że to wezwanie dla większości pozostanie głuche. Pozostanie wołaniem nawiedzonej.
Ano- jestem nawiedzona.
Jestem wariatką.
I tak, jak kiedyś na praktyce, kiedy musieliśmy odwiedzić fermę lisów, miałam ochotę jej właścicielowi wsadzić w tyłek pręt podłączony do prądu (którym zabijano lisy), tak teraz chętnie bym tych "hodowców z tradycjami" równie miłym grantem poczęstowała.
Niestety, nawet akcje wykupu koni nie zmienią za wiele.
No, może jedynie te wybrane po prostu unikną rzeźni i poprzedzającego ja cierpienia w transporcie.
Mogą pomóc jednak kontrole- i to nie służb weterynaryjnych, z których- jako miejscowi, narażać się społeczności nie będą, tylko osób z zewnątrz.
Może niekoniecznie "nawiedzonych ekologów", ale osób świadomych i wrażliwych.
I jeszcze jedno- konie nie mogą być wybrańcami.
Świnie, krowy, drób- cierpią tak samo.
Cielęta także pokonują w koszmarnych warunkach drogę do rzeźni. Stres, cierpienie, do tego- to są kuźwa dzieci!
|
national geographic |
Egzaltuję się? Być może. Mam jednak do tego prawo.
O cielętach jednak trochę ciszej...
Konie, konie. Tradycje ułańskie, etc.
Za nic nie zjadłabym konia. Tak jak i psa. Nie jem też dziczyzny i cielęciny.
Jem świnie i drób. Ryby.
Niestety.
Mam nadzieję, że z czasem uda mi się zrzec mięsa. Zbyt duża świadomość tego co się dzieje za zamkniętymi drzwiami chlewni, kurników i rzeźni, sprawia, że ciężko mi się je trawi....
Ludzie będą żreć mięso. Jesteśmy wszystkożerni.
Mam tylko małe marzenie, malutkie i tak samo malutkie jak chyba nieziszczalne, żeby minimalizować cierpienia.
Nieziszczalne, bo światem rządzi ekonomia, cięcie kosztów i czynienie wszystkiego opłacalnym, sprowadzanie życia- także zwierząt do czystego rachunku.
Ktoś powie- a czy z punktu widzenia świni, ważne jest jak zginie? Ona chce przecież żyć.
Więc zapytam- chcesz umrzeć wśród swoich, w spokoju czy w męczarniach? Wszystko jedno?
Gratuluję....
Czy wobec skaryszewskich i jemu podobnych klimatów mogę powiedzieć, że podpisują się pod ich likwidacją?
Nie do końca. Bo wiem, że są też tam ludzie dbający o zwierzęta, a przynajmniej traktujący je godziwie.
Nie podoba mi się hodowla koni na rzeź- to prawda. Żal mi tych koni- druga sprawa.
Jestem przeciwna transportom jakichkolwiek zwierząt rzeźnych poza granice kraju (jak i długodystansowym pozakrajowym transportom zwierząt hodowanych na mięso), bo nie wierzę w przestrzeganie norm, zwykłą wrażliwość i zrozumienie cierpienia.
Nie wierzę służbom celnym i weterynaryjnym.
Zbyt wiele mam przykładów na ich niedbalstwo okupione zwierzęcym strachem i cierpieniem.
|
polskieradio.pl |
Na wspomnianej fermie lisów, pokłóciłam się z koleżanką. Bardzo mocno się pokłóciłam.
No pożarłam się z nią po prostu.
Cóż powiedziała na moje oburzenie na tę "produkcje futer"?
"Jeśli to pozwala utrzymać się jemu i jego rodzinie to nie mamy prawa mu tego zabraniać".
Więc powiedziałam- "Jutro- zacznę kraść ludziom nerki. Od razu dwie. Muszę się jakoś utrzymać. I co"?
Nic.
Tylko gały wybałuszyła na mnie.
Wariatka.
Oczywiście piszę o sobie....