Tak sobie jeżdżę codziennie
obwodnicą lubińską i myślę....
O ile obwodnice to dobrodziejstwo dla
miast i sama zastanawiam się, kiedy Jawor się jej doczeka, bo szkoda
miasteczka, bo przewala się przez nie masa ciężarówek, osobówki.
Nieszczęśliwie krajowa Trójka wrzyna się w miasteczko i prowadzi
przez nie całe to tałatajstwo.
Okropnie jest w okresach
wakacyjnych, świątecznych, kiedy to tłuszcza wali w Karkonosze.
Dobrze byłoby puscić ten ruch bokiem,
skanalizować przepływ poza miastem, które niekiedy blokuje się
już od mostu na Nysie Szalonej.
Swoją drogą bardzo brzydkiego....
|
Most - aktualnie. (fot. jaworskieopowiesci.blogspot.com) |
Aż miło cofnąć się do czasów,
kiedy to architekci byli także artystami...
|
Most 1850-1900 (fot. dolny-slask.org.pl) |
|
Most 1910-1920 (fot. dolny-slask.org.pl) |
Obwodnica ustrzegłaby nas przed
korkami w miasteczku. Temat jednak się ślimaczy i szczerze powiem
nie znam aktualnej daty realizacji inwestycji.
Po tym wstępie- ciąg dalszy przemyśleń moich.
Znów z worka tych dziwnych, nieadekwatnych do
rzeczywistości, urojonych marzeń...
No bo niby tak- mamy obwodnicę.
Super. Miasto się nie korkuje, nie dławi, nie dusi w spalinach.
Cały ruch kołowy ląduje na obrzeżach...
Pomijam fakt, że ktoś na tych
obrzeżach często mieszka; ludziska też- a to dziwne, mieszkają na
wiochach, przez które to czasem taka alternatywna droga ma
przebiegać, i ci to właśnie ludzie mają pospołu cieszyć się z
obwodnicy.
Ludzie jak ludzie...
A co ze zwierzyną, której tereny
zniszczy się pod budowę dróg, przetnie korytarze migracji....
Ona głosu nie ma.
Nie zakłada
stowarzyszeń, nie ma związków zawodowych.
Dobra. Nie powstrzymam rozwoju
cywilizacji, bo musiałabym chyba jakąś hekatombę przypuścić, a
i zaraz mi ktoś dosra, że jeżdżę autem, więc i dla mnie te drogi
się buduje.
Więc, cholerka, Tupaja- o co ci chodzi, babo jedna?
Ano...Może dlatego, że nie jestem typem
podróżnika.
Jeżdżę, bo muszę. A tam, gdzie chciałabym
pojechać, mogłabym dotrzeć konno lub rowerem.
Teoretyczny świat Tupai to raczej
skansen lekki.
Przynajmniej w niektórych aspektach życia.
Wracając do moich codziennych jazd
obwodnicą....
Patrzę na te „nieużytki” wkoło.
Poprzecinane.
Na te stadka saren, co czasem zamajaczą w oddali.
Patrzę na to, co dwadzieścia lat temu było polami uprawnymi, które
porzucone w uprawie, zarosły, przyjemnie zdziczały.
Przy ścieżynkach polnych, przecinających te hektary, poprzysiadały jabłonie, grusze, śliwy,
starych, poniemieckich jeszcze odmian.
Tak miło było iść polami z
psem...Wtedy jeszcze nieodżałowanym Groszkiem (muszę nota bene
wreszcie o nim napisać, tylko zdjęcia poskanować...).
Cieszyć
przyrodą, podglądać ptactwo polne, owady, uczyć roślin zbierając
wszystko co zielone do domu, a potem – z wypiekami na twarzy- z
przewodnikami, oznaczać.
Okolice obwodnicy to jedno.
Drugie to...co mnie boli to obszar
Lubińskiej Strefy Ekonomicznej. Tam to zniszczono kawał pięknego
„nieużytku”.
To tereny także porolne, pamiętam
jeszcze jak buszowaliśmy w zbożu (początkowo siano pszenicę, potem
już pszenżyto, a skończono na życie). Długi czas teren ten porastała
roślinność azotolubna; przy ścieżce rosły rośliny związane z
siedliskami wydeptywanymi.
Na skraju tego obszaru, usadowiły się
siedliska suche, z ciekawymi kserotermofilami.
Nigdy nie zapomnę
także tych „łąk” kocanki piaskowej i jasieńców, z kępami
szczotlichy siwej.
Tej mnogości pszczołowatych, dołków
mrówkolwów, a także błonkówek z rodzaju grzebaczowatych, taszczących do swoich norek gąsienice motyli czy też sparaliżowane
pająki.
|
Szczerklina piaskowa (fot.Wiki) |
|
Wardzanka (fot.fotoprzyroda.pl) |
Buczały wielkie trzmiele (znów
kolejny post do skrobnięcia).
Na ścieżce, która prowadzi do
„dużego lasu” widziałam pierwszy raz w życiu dudka.
Z innej strony „zagospodarowanego nieużytku”, znajduje się źródlisko Zimnicy.
Towarzyszą mu olsy
i lasy łęgowe. Tam też przyjemnie było zanurzać się w upalne
dni...Wilgotno, porzeczki w podszycie, chmiel otulający rosnące na
obrzeżach krzaczyska czarnego bzu- kiedy obsypane kwieciem, to aż
duszące wszystkich wkoło swą słodyczą.
Tam też, nad rowami z epizodycznymi
ciekami, nachylała się moja botaniczna imienniczka, z liściem
szerokim....
Wieczorami śpiewały słowiki, majowym wędrówkom
towarzyszyło kukanie kukułek, zawołania wilg....
Stamtąd też szłam zawsze w jedno
miejsce, które upodobała sobie wierzbownica. Gatunek żywicielski
jednego z zagrożonych i rzadkich motyli z rodziny zawisakowatych-
Proserpinus proserpina.
Gatunek prawnie chroniony. Wpisany do
Polskiej Czerwonej Księgi.
Cóż z tego. Już nie ma się gdzie
rozmnażać.
Teren zajęty pod ludzka działalność.
Z problemem wiesiołkowca byłam u
jednego z doktorów entomologów UWr, ale usłyszałam, że ze
względu na charakter jego rozrodu (populacja przemieszcza się i nie
utrzymuje w jednym miejscu długo), nie uda mi się walczyć o to, by
nie zniszczono jego siedliska.
Cóż to byłby za argument.
Jakiś „ćmok” kontra Centrum
Dystrybucyjne jednego z najliczniejszych dyskontów w Polsce.
Teraz, zamiast przestrzeni z
„chwastami” mamy piękne, wielkie hale i tabuny tirów.
Na
obrzeżach zaś- salony samochodowe.
Nic tylko usiąść i płakać.
Nad sobą, że taka niepostępowa
jestem....
Aaaa, jeszcze jedno- taki czarny humor,
wg mnie.
Władze Lubina zorganizowały ścieżkę
przyrodniczą w pobliżu.
Ta ścieżka prowadzi do miejsc, o których
piszę.
Ścieżka jest utwardzona, z ławkami,
koszami na śmieci.
A sąsiadka rodziców, miała dodać
kiedyś- „No ale chyba będą te chwasty i trawska wkoło kosić?”