.

.

sobota, 22 lutego 2014

O książkach słów parę

Tak sobie poczytuję czasem Angorę, głównie w ...łazience z WCtem i natchnął mnie artykuł o książkach, które to spotykamy czasem w najmniej oczekiwanych miejscach. Dyskonty, hiper-duper-markety. 
Leżące smętnie, w stosach, walnięte jak kartofle w kosze, gdzie trzeba przebierać jak w kartoflach właśnie. Czasem kojarzy mi się to z tanim, śmierdzącym szmateksem. 
Nie lumpeksem :), gdzie wszystko ładnie posortowane. 

Świat schodzi na ludzi. 
Na tych najgorszych; także takich,którzy książkę traktują jako zło konieczne. 
Ewentualnie musi ona być ładna (taka na półkę pokazową), tudzież droga (album jakiś opasły), albo posiadać wiele części, żeby się odwiedzającym "czytelnika" zdawało, jakiego to erudytę mają za znajomego...

Kiedyś, odwiedzająca mnie koleżanka zapytała wprost czy wszystkie swoje (około 300) książki przeczytałam. Równie jak ilością, zaskoczona była moja odpowiedzią.
- Nie, nie przeczytałam swoich wszystkich książek.

Nie uważam tego za coś złego.
Oczywiście gros stanowią pozycje przeczytane (głównie wypożyczone z bibliotek), które tak mi się spodobały, że zechciałam je mieć na własność. 
Część to książki, które są niedoczytane, bo potrzebny był rozdział, parę stron, a...była okazja kupić tanio - i kupiłam.
Działo się to głównie za czasów moich studiów na AR Wrocław (nie wiadomo po co przemianowanej na Uniwersytet Przyrodniczy).
Chadzałam tedy często, parę razy w tygodniu na Solny, w bocznej uliczce była księgarnia (chyba istnieje nadal?), gdzie za parę złotych można było kupić książki. 
Głównie celowałam z zakresu przyrodniczych, ale też zdarzały się klasyczne dzieła z "kanonu lektur". 

Mam coś takiego, że jak wchodzę do takiej księgarni, dostaje amoku jak przy zbieraniu grzybów.
Instynkt łowcy, ciśnienie wzrasta, źrenice na maksa otwarte, zmysły wszelakie wyczulone. Gotowa do walki!
To samo ogarniało mnie czasem pod Kredką i Ołówkiem ( akademiki wrocławskie), gdy przyjeżdżali tam starsi panowie z równie (lub bardziej) starymi książkami. 
Nie zapomnę jak wydarłam niemal z rąk i wpieniłam studenta zdobywając za całe 5 złotych "Gleboznawstwo leśne" Uggla. 

Wiele cennych okazji trafiłam w lubińskiej Bibliotece Głównej, gdzie odświeżano księgozbiór wywalając "Geologię dynamiczna" Książkiewicza, dwa tomy "Szaty roślinnej Polski" Szafera i inne cuda.

Inne tereny łowne to oczywiście antykwariaty internetowe. 
Tam też sporo kasy zostawiłam, ale raczej przez wzgląd na ilość.

Tylko czasem wkurzam się, jak odkurzam to wszystko.
No i przy przeprowadzkach jest to upierdliwe....
Ale, nie wyobrażam sobie bez nich życia.
Nawet teraz, kiedy nie mam za bardzo czasu na czytanie.
Wiem, że poczekają...

13 komentarzy:

  1. Takie pytanie to zwykła rzecz! Zadawano mi je tysiąc razy: "I ty to wszystko przeczytałaś?" W przeciwieństwie do Ciebie odpowiadam, że tak, a nawet dużo więcej!
    W koszach biedronkowych czy innych można niezłe perełki ustrzelić za 9,99. Czujna bądź!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak mam, że część z moich książek czeka na właściwy moment.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja też amoku dostaję w księgarniach i antykwariatach;) tak, nadal jest tzw. tania ksiażka koło Solnego (na Ruskiej i większy salon przyklejony do Solpolu na Świdnickiej), na studiach większość stypendium przenaczałam na płyty muzyczne i książki-co 2 tygodnie wywoziłam do mamy plecka ciężki jak cholera (od przeczytanych ksiażek).A teraz właśnie czytam naprzemiennie (zależnie od nastroju) 3 książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie było to samo. Czasem prania nie zabrałam, ale nowo nabyte ksiażki- jak najbardziej :)

      Usuń
  4. Za czasów mieszkania w mieście też tak z ksiazkami miałam. Polowałam, wypatrzałam, szperałam i po prostu uwielbiałam to! I chyba właśnie ten brak dostepu do księgarń, antykwariatów i porzadnych bibliotek jest tym, co mi na wsi dokucza. Jest wprawdzie Internet, ale to juz nie to samo. Ja uwielbiam ksiazki dotykać, wąchac, oglądać, kartkować, odkładać i potem do nich wracać. Czasem jak sie nam do miasta uda wyrwać to nie bardzo jest czas na buszowanie w ksiegarniach. Tylko przy okazji w jakimś stosie w supermarkecie...Cóz!Lepszy rydz niż nic!
    Pozdrawiam ciepło!:-))

    OdpowiedzUsuń
  5. Książki to chyba mój jedyny i niieprzezwyciężalny nałóg. Zarówno czytanie jak i nabywanie. Na dodatek jest to nałóg dziedziczny, bo miała go moja Mama, mam ja i ma moja córka. Efekt? Ponad 4 tys książek poupychanych warstwowo na półkach, na szafach, na stolikach, a u córki nawet kilka zgrabnych stosików na podłodze...Czy przeczytałam wszystkie? Nie. Sporo jest odziedziczonych i ewidentnie "nie moich", ale te "moje" - przeczytane, niektóre po kilka, kilkanaście razy. A co do księgarń i antykwariatów - kochamy z córą. Do Torunia jeździmy czasem tylko po to, by pobuszować w ulubionych antykwariatach i " tanich jatkach", czyli księgarniach, gdzie fajne ksiązki mozna kupić i za piątaka...
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nałóg odziedziczyłam w genach i mam nadzieję przekazać Absorberom, choć w tych czasach pewnie będzie gorzej młodzieży zachorować na bibliofilię ;)

      Usuń
  6. Dołączam do nałogowców książek. Rytuał ważenia w ręku tomu, przeglądania kartek, wąchania, rozkoszowania się, pragnienie posiadania- wykupiłabym połowe empiku, za samymi biografiami tęsknię, a jeszcze poezja.... uch. Nie ma życia bez ksiażek. W sumie ksiazka żyje dopiero w dłoniach, czytana, kochana, szanowana, wyczytywana do ostatniej literki, leżaca w domu, przy fotelu, na kanapie, blisko nas. Dziękuję za piękny post, pozdrawiam!


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo bez książek nie da się żyć tak w pełni, tak mi się zdaje ...;)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  7. Uczucie amoku znam :) A z koszy w auchanie ile fajnych książek wyszarpnęłam - za 3,99; 5,99. Jakiś czas temu lekko przetrzebiłam swój księgozbiór. Sporą część oddałam do bibliteki, ale większa sporość została. Z tej pozostałej sporości też jest trochę nieprzeczytanych. A u nas na ulicach stoją budki z daszkiem i można wkładać książki, które nie są potrzebne. I w hipermarkecie jest regał, gdzie też można zostawić książki, albo i wziąć te, które tam są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już myślałam też żeby coś oddać, ale paszowicka biblioteka ma sporo nowości wiec ja ze swoimi starociami mogłabym raczej antykwariat zasilić :)

      Usuń
  8. Nie dla mnie e- i audiobooki. Muszę wziąć do ręki, powąchać, przekartkować. Mamy sporo książek podzielonych na 3 domy. Nie wiem czasem gdzie która jest. Dużą część oddaliśmy do bibliotek różnych. G. do swojej "fabrycznej", ja do wiejskich, sporo też zostało uwolnionych w ramach akcji "uwolnij książki", a od wielu "uwolniono" mnie bez mojej wiedzy (brat rozdysponował bez pytania), inne popożyczano i nie oddano. Lubię też literaturę "lżejszą", jakieś trillery, kryminały i mam ich niezłą kolekcję, zarówno w j. angielskim, jak i niemieckim. Nie jest to wielka literatura, ale ze względu na języki w bibliotekach naszych nie chcą, a przecież nie wyrzucę. I stoją tak, i kurzą się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię ani audiobooków, ani e-booków. Co prawda kupiłam kiedyś "Biesy" czytane przez Pszoniaka, ale nie dobrnęłam do końca. Zamiarem było słuchanie w aucie, na trasie Tupajowisko- Sztygarowo...;)

      Usuń