.

.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Statystyka, panie! Statystyka!



Tak sobie piszę te swoje dyrdymały i oprócz tego, że chyba powinnam- po przeanalizowaniu treści, swój blog zaliczyć do blogu matek, to nachodzą mnie czasem ciekawe przemyślenia kto trafia tu do mnie  i za czym. 
Dzięki statystykom widzę kto mnie ogląda i czego szuka. 
Czasem jednak są to dziwne treści, no może treści nie dziwne, ale że trafia ktoś z tym do mnie?
Oczywiście nazwa bloga króluje, ale drugą lokatę ma obcy, a trzecią- jak widać.


Wyszukiwane słowa kluczowe

WpisLiczba wyświetleń
ostoja tupai
336








obcy
203








ranking karm dla psów 2012
92








jajka
90








kura
84








przecz diatowa
68








ranking karm dla psów
56








kątnik domowy większy
49








chwasty w trawie
32








łoś
23









Z "przeczą diatową" jest ciekawa historia. Zaintrygowało mnie to.
Wygooglałam i znalazłam ciekawą historię (tu za wikipedią):
"Tragedia na Przełęczy Diatłowa wydarzyła się w nocy, 2 lutego 1952 roku, na wschodnim stoku góry Cholat Sjakl (Холат Сяхл) w północnej części Uralu. Dziewięcioro uczestników studenckiej wyprawy w góry Uralu poniosło śmierć w niewyjaśnionych ostatecznie do dziś okolicznościach. Na cześć przywódcy wyprawy, Igora Diatłowa, przełęcz, gdzie doszło do tragedii, nazwano Przełęczą Diatłowa."

Ciekawie jest też o tym tu .

Czasem jednak pojawiają się kwiatki w stylu:

Najciekawsze typy:

co to jest sekvoje w smolensku
1








cycate
1








czy rybiki chodza po ludziach
1
ochwat u hucuła
1








owady ryjące
1


Co mają do mnie cycate (?) i Smoleńsk- nie wiem...Ale cieszę się, że świat dowiedział się, że lubię rybiki :)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Kogo zamknąć w obrotowej klatce....

Nie będę pisać o tym co się działo w naszym pieprzonym sejmie w związku z nowelą dotyczącą uboju rytualnego, bo mam dziś zły dzień.
Nie będę też nakręcać się negatywnie....

z profilu FB Stop Legalizacji Uboju Rytualnego w Polsce

Ale....
Wszystkim posłom głosującym za- winszuję szczerze odrodzenia w ciele zwierza, w kraju, gdzie cierpienie zwierząt zawsze przegra z pieniędzmi i tzw. czynnikiem finansowym. 
Niech im poderżną gardła w tych obrotowych klatkach. 
Niech się ich oprawcy zasłonią wolnością religijną, a tak na prawdę - ssaniem na kasę.

Oczywiście, uprzedzam kąśliwości, które mogą nastąpić. 
Niemiecka krowa cierpi tak samo jak polska....

Swoją drogą, zło zawsze wraca do tych, którzy je sieją...
I to cieszy. 
I to bardzo.
 
(z FB,  Bernardyn  Fundacja Zwierząt Skrzywdzonych)


 "Na pewno pamiętacie Fiodora, sparaliżowanego starego psa po przejechaniu ciągnikiem przez właściciela, zostawionego na polu, "żeby zdechł". Pies przeżył na tym polu, jadł patyki drewniane i wył z bólu, głodu i pragnienia. Na zdjęciu nasze spotkanie i ślad na śniegu ciągniętych bezwładnych tylnych łap. Zaalarmowali sąsiedzi, bo wszystko ma swoje granice, cierpienie też. Czekaliście na sprawiedliwość, domagaliście się kary dla zwyrodnialca, który tak bestialsko potraktował psa. Życzyliście wszystkiego, co najgorsze.... nasza organizacja robiła swoje, swoimi sposobami. Efekt końcowy: nie ma już tego gospodarstwa, zostało podpalone świadomie przez właściciela, który teraz w wyniku poparzenia leży w szpitalu, potem trafi do więzienia, żona odeszła kilka miesięcy temu i zeznawała w sprawie przeciwko mężowi o znęcanie się nad Fiodorem, społeczność wiejska odwróciła się od niego i nie ma miejsca już dla tego człowieka na tej wsi. Życzyliście wszystkiego, co najgorsze i spełniły się oczekiwania. Nie wiemy, czy oko za oko i ząb za ząb to dobra metoda, ale zrobiliśmy swoje."

Dziś tak smutnawo.
Pada deszcz.

Zimno. 5 stopni. 
W piecu napalone.

Coraz mniej czasu na pisanie, bo Młoda w końcu zaczęła przemieszczać się po podłodze.
A jak już czas jest,to zalegam w pozycji horyzontalnej i najczęściej udaje do Orfiego, który bierze mnie w ramiona.... 

Muszę przypomnieć sobie bajki. 
Młody na razie żąda dwóch. O Babie Jadze i o Smoku (Wawelskim). 
Może sięgnę po podania ludowe. Mam fajny zbiór "Pieśń Swantibora". 

Z tą pozycją wiąże się coś humorystycznego. Przynajmniej na tyle mogę sobie i Wam lekko osłodzić tego krwistego posta. 
Jest tam podanie o opacie Brunonie, a tytuł brzmi:
" Opat Bruno z Kołbacza".
Kiedy byłam mała i książkę tę czytał mi mój Starszy Brat, myślałam, że Bruno spadł z wielkiego chleba.


To, swego rodzaju niezrozumienie ze słuchu jest rodzinne....
Ojciec mój, długo myślał, ze miłość jest pod różą....(piosenka Majewskiej "Podróżą każda miłość jest"), a brat mój myślał, że u mickiewiczowskiego "Konrada Wallenroda"  "broni się jeszcze zwierz Alpuhary...").


Może by takiego zwierza Alpuharego nasłać na tych posłów, he? 



środa, 24 kwietnia 2013

Wyróżnienie leptirowe i bla bla przy Reds'ie.

Dzięki serdeczne Twórczyni z blogu Leptir za wyróżnienie


Nie wiem czym ja sobie na to zasłużyłam, bo ostatnimi czasy to tylko o błocie i Absorberach...:)
A oto pytania, na które nominująca mnie chciała bym odpowiedziała:

1. ..... największe twoje marzenie ?
Cofnąć czas o parę dobrych lat., żeby podjąć inne decyzje.
2.  .... twoje credo życiowe ?
Rób co chcesz, póki możesz spojrzeć na siebie w lustrze i nie poczuć wstydu czy obrzydzenia.
3.  .....czy masz coś do ukrycia ?
Tak, wiele ;)
4........co według ciebie jest podstawą poczucia szczęścia ?
Bezpieczeństwo i miłość, samorealizacja i wrażliwość odczuwania.
 5. ......najlepsze lekarstwo na dołek ?
Ostatnio- głównie praca. Fizyczna. Kiedyś- trochę alkoholu, książka i jazz.
6........gdzie szukasz źródeł inspiracji życiowej ?
W naturze.
7........kluczem do szczęścia jest ....?
Otwartość na to co przyniesie Los i wiara, że nic nie dzieje się bez powodu.
8........czy egoizm to zła cecha ?
Nie, pod warunkiem, że nie dominuje nad innymi.
9....... czego nigdy nie wyznałbyś partnerowi ?
Hmmm...Zdrady? ;)
10......czym jest dla ciebie pasja ?
Szczerym oddaniem siebie sobie; czymś co nadaje sens życiu.
11......czy wierzysz w Wielką Jedyną Miłość?
Kiedyś tak. Teraz już nie, aczkolwiek...niezbadane są wyroki Losu....;)
12...... dokończ zdanie: jeśli człowiek prawdziwie kocha to......
Nie krzywdzi, szanuje i patrzy w tym samym kierunku....

Ponieważ wiele blogów tych najczęściej odwiedzanych już nagradzałam, postanowiłam nagrodzić te, którym ode mnie się jeszcze " nie dostało":






Tradycja nakazuje zadać pytania...
1. Jeśli wstaniesz lewą nogą to....?
2. Źli ludzie to....?
3. Sens życiu nadają....?
4. Ziemia to dla ciebie.....?
5. Po śmierci jest...?
6. Kolor niebieski to dla ciebie...?
7. Czosnek to przyprawa, którą....?
8. Nie wyobrażam sobie domu bez....?
9. Motyle są dla mnie uosobieniem....?
10. Kiedy widzę tęczę to....?
11. Szlag mnie trafia, gdy...?
12. Kiedy się nudzę to czuję....?

Zdaję sobie sprawę, że można nie mieć czasu na odpowiadanie na pytania, także focha nie strzelę, jeśli tego nominowani nie zrobią.

A co w Tupajowisku?
Ano... po mojej kolejnej wizycie z wynikiem rtg (lewostronna, lekka skolioza odcinka lędźwiowego), pan internista rozłożył ręce i musiałam zarejestrować się do ortopedy. (7 maja 2013 r.).
Do tego czasu opary L4 i wykańczanie urlopu.

Pogoda piękna, wietrzymy się codziennie po 2 godziny z Absorberami. 
Młody wydobrzał, Natka dalej kaszle, co mnie niepokoi. Inhaluję, wciskam syrop prawoślazowy, piję lipę, co by trochę do mleka przeszło no i do sera białego ze śmietaną, który Młoda rano pożera, zawsze pół małego ząbku czosnku. 

Staram się trochę ogarnąć nasz nieużytek, znaczy "ogródek". 
Pomogłam nowemu pokoleniu pokrzyw, usuwając pędy z poprzedniego roku, ha ha!
Podagrycznika nie przejem, choćbym na rzęsach stawała!
Może go zawekować?

Przyszłą przesyłka ze sklepu ogrodniczego z dereniem, karaganą, jarzębiną i jaśminowcami. 
Mam nadzieję, że na dniach posadzi...się.
W sobotę glebę zaliczyły hortensje, jeżyna i leszczyna oraz trzmielina od mojej Mamy.

Tak sobie wyrywałam stare, pożółkłe trawy i jak zwykle obserwowałam co tam na poziomie gleby się dzieje...
Pająki pogońcowate, ślimaki, drobne chrząszcze i zaraz myśl popędziła do tych bałwanów cholernych co wypalają łąki, "nieużytki". 
Ileż stworzeń ginie, bezkręgowce, ale i gady, ssaki, płazy i ptaki.

Naprawdę, ja bym się z gnojami nie certoliła.
Stos i tyle.
Dupę by takiemu przypaliło to by może zmądrzał. 
Tylko żadnej renty!

A właśnie....Kiedy zanosiłam do swojej pracy zwolnienie kolejne, moja "ulubiona" koleżanka usmiechnęłą się i rzekła :
- "Nooo, jeszcze pół roku i na rentę"

Koleżanka owa, z grupą inwalidzką, z przedeptanymi drogami w ...różnych instytucjach. 
Ale, jakże się myli, o!jakże! 
Cóż. Myślenie polaczka.

Absorbery pochłaniają mnie zupełnie. Młoda zaczęła czynić próby raczkowania, ale wygląda to raczej na ślizg na półdupku. 
Oczywiście większość dzieci w tym wieku już chodzi (a przynajmniej tak mawiają babcie spotykane na moje i rodziny drodze). 
Wychodzi na to, że mam chyba skopane geny i dzieci moje idą swoim rytmem. Wolniej niż reszta harpaganów. 

Szukam taniego mięsa dla psów. 
Nie zapowiada się ciekawie, bo wkoło nie za wiele ubojni (brrr...) ssaków. Tylko i aż jedna drobiu. A na drobiu nasz chłopak długo nie pociągnie.
Poczyniłam dziś zakupy i aż się za głowę złapałam...Wołowe gnaty po 12 pln za kilogram....
Wzięłam kawał kości udowej plus mniejsze i nieco ochłapu z łojem, to mu się do gara z truchłem kurzęcym uwarzy. 

I tak jakoś życie sie toczy.
Pewne złudzenia się rozwiały- wiadomo- mają postać lekką niczym chmurka, albo bąk z tyłka raczej, teraz czas zacisnąć pośladki i jakoś ciągnąć ten wózek. 
Póki się da, póki nie będzie bardzo źle. 
Cokolwiek to znaczy. Priorytety są. 
A reszta- jak dobry Los da...;)
 

środa, 17 kwietnia 2013

Dom nr 116 na chwilę przed burzą...

Piękny dzień- ciepły choć dusznawy lekko.
Burza gdzieś się tuła w pobliżu, ale na razie ani kropla nie spadła.

My od rana na nogach, nie byłabym sobą gdybym, zaciskając z lekka zęby, bo noga jeszcze boląca i puchata od obrzęku, wytoczyłam się z Absorberami na wieś.

Miała być godzina, wyszły dwie. A co tam...
W ogóle do domu nie chciało mi się wracać.

Któraś z kocic zaczęła wreszcie polować na myszy i obdarzać nas swymi zdobyczami. Tę niestety ktoś chyba...nadepnął?


Najbardziej prawdopodobna sprawczyni zgonu myszy- Jagoda

Przeszłam się po domu.
Oczywiście wiedziałam, że w "warsztacie" psy czasem rozrabiały, ale że aż tak?
Już chociaż mogły całą podłogę zerwać....



Prawie naprzeciwko "warsztatu" jest wejście do małego pomieszczenia pod "Niebieskim pokojem".
Żal mi tych drzwi, bo są bardzo ładne, ale nie wiem kiedy i czy w ogóle uda nam się je odrestaurować.



Drzwi, jak to w starym domu, są ładne, ale zapuszczone.
Mnie wstyd, bo można by już coś z nimi robić, ale zawsze coś wyskakuje i...się nie robi.
Tu drzwi do pomieszczenia z kuchnią, gdzie mamy kotłownię i aneks obrzydliwej łazienki, z której niestety nadal musimy korzystać, bo nowa robi się wijąc z bólu i ....jąc pod siebie....

Judaszyk jak się patrzy :)


A łazienka, ta na górze, ma być duża, bo i pokój jest duży. 
Sporo do zrobienia...
Za ścianą z prusaka- gospodarcza część domu.
Jak zostawimy dziurę to myszy będą przychodzić się kąpać....


Jestem konserwatywna i łazienka dobrze komponuje mi się w kolorze blue.
Pomysł Kamaxa mi się spodobał i belki zostaną pomalowane na ładny, żywy brąz.


Obskurnie wygląda taki grzejnik w zestawieniu z belkami, ale cóż...

Przyszła łazienka, sąsiaduje jedną ze ścian z Niebieskim Pokojem, który stoi zapomniany i stanowi naszą graciarnię. Jest bardzo ładny, ale ciemny (od północy). 
Za to na pewno zostanie niebieski. 
Podłoga do zrobienia, bo dziurawa.



Kuchnia jest dalej na etapie na jakim była.
A jak już kuchnia- to mamy też piec chlebowy, którego cudem nam z domu nie wynieśli tuż przed sprzedażą. 
Oczywiście odrestaurowanie go to kupa...kasy, bo ma ubytki i na razie stoi sobie, zapomniany, cichutki....
Na pewno nie oddamy go na złom.







Jak już o kuchni to napiszę tylko, że ostatnia nasza akcja z okupowaniem na zmiany lotne kibla, po spożyciu baleronu kupnego, przekonało nas do czegoś, co od dawna robi moja Mama.
A wygląda to tak:

To akurat schab. Troszkę suchy, ale smak ziół rekompensuje ten lekki dyskomfort. Wygląda jak pieczone? A ja nie mam piekarnika :)

Wiosenka ma swoje zalety. Ba! Jest ich wiele.


Jedną z nich jest podagrycznik. 
A ja, po prostu zjadam go jak koza :) 
Prosto z miski...:)




 
Psowate całe dnie na dworze. Tylko Garipa trzeba chować ze słońca, ze względu na jego chorobę...
Choć najczęściej....chowa się sam.


Rudzisko- stała rezydentka galeryjki.
Psia galerianka :)


No i mamy- grzmi!
Pierwsza burza w tym roku!

wtorek, 16 kwietnia 2013

Limeryki made in Pantera

Niezmiernie mi miło, że znalazłam się w gronie tych, o których Pantera napisała limeryki.


A o to limeryk poświęcony mniej lub bardziej udolnej osobie, która blog Ostoja Tupai pisze :



Pozostałe, dotyczące wielu z nas nawzajem się obserwujących znajdziecie TUTAJ .
Miłej zabawy przy czytaniu!

U nas dalej wiosennie, 15 stopni na termometrze, ale wietrznie.
Wczoraj wylądowałam na tyłku, na śliskiej od mycia posadzce. 
Może, jaby kto widział jak grzmotnęłam, to by się uśmiał.
Mi do śmiechu nie było, aczkolwiek widziałam na wysokości oczu swoje stopy i zdziwiłam się, że wiadro z brudną wodą, które niosłam, nie rozgruchotało się, a walnęłam z nim z taką siłą, z jaką sama walnęłam dupskiem o ziemię.

Poleciało masę pań lekkich obyczajów, dopieszczonych wulgarnym określeniem męskiego przydatku krokowego.

Zlana brudną wodą (oczywiście woda z wiadra, kiedy uderzyło o ziemię,  wg praw fizyki wyleciała do góry, aby  z siłą wodospadu obryzgać mnie od stóp do głów), zebrałam swe grzeszne ciało z podłogi i pomaszerowałam dalej....

Dziś śniły mi się kłódki.
Czy ktoś wie co to znaczy?

To jest zestaw kłódek, jakie przywieźliśmy ze sobą do Tupajowiska, żeby pozamykać to i owo
 



niedziela, 14 kwietnia 2013

Przychodzi Tupaja do lekarza....

Więc to było tak.

W czwartek, nakładając poranną skarpetkę, stwierdziłam ból stopy lewej.
Jako, że ból takowy czasem mi się przydarzał (jakby od którejś z żył na wierzchniej części stopy), zaniepokoiłam się w stopniu umiarkowanym.

Niestety.
W piątek, prócz bólu, tkliwości ogólnej i niemożności przemieszczania się, doszła znaczna opuchlizna.
Co prawda ograniczyła się tylko do stopy, ale nie zmienia to faktu, że była.

Do tej pory nie miałam "przyjemności" posiadania takich opojów (prócz znajomości z takowymi ludzkimi odpowiednikami) i nie mogłam przyzwyczaić się do odczucia bolącej galarety między skokiem, a palcami stopy.

Ból ciagnął się po wewnetrznej stronie łydki, aż do połowy uda.
Kiedy w niedzielę doszły mi zawroty głowy, stwierdziłam, że jest to chyba cos groźnego i zarejestrowałam się na wtorek do lekarza.

W sztygarowie, lekarz pierwszego kontaktu- nazwijmy go lekarzem X, stwierdził, że nie wie co mi jest, ale wygląda to na możliwą zakrzepicę (nowy rodzaj jednostki chorobowej z przedrostkiem asekuracyjnym : "możliwa").
W związku z powyższym, otrzymałam lek przeciwbólowy miejscowy w postaci żelu.

Lekarz ma działania utrudnione, bo z uporem maniaka karmie Natkę nadal piersią na żądanie więc baza leków znacznie się zmniejsza.

Jako, że podejrzenie padło na układ żylny, dostałam diosminę, ketonal do smarowania i zostałam wysłana na badanie do chirurga i ze zleceniem wykonania badania USG.

O dziwo, chirurg na umowie z NFZ przyjął mnie jeszcze tego samego dnia, tylko w innej przychodni.
Pan doktor z raczej antypatyczną aparycją.
Obmacał mi nogę i kategorycznie stwierdził, że to początki zakrzepicy.

Przepisał heparynę w zastrzykach w brzuch (do samodzielnej iniekcji), miejscowo takową w maści, zalecił rajstopy uciskowe. 
Oczywiście wspomniał, że hormonalną antykoncepcję mam odstawić (co przy założeniu, że rzeczywiście diagnoza była trafna było dla mnie logiczne) oraz udać się na USG odnóży.
Na pytanie o heparynę i moją laktację, równie kategorycznie zalecił odstawienie dziecka na czas leczenia od piersi.

Nie byłabym sobą, gdybym nie poszukała tu i ówdzie, żeby sprawdzić w jakim stopniu substancja przenika do mleka, zamiast polegać na konowalskich doktrynach.

Jako, że był dzień moich urodzin i zadzwoniła do mnie moja Dobra Kumpelka z czasów technikum hodowli koni, zapytałam ją, w przerwie miedzy życzeniami, o ten lek. 
I od niej to dowiedziałam się, że brała kiedy leżała po cesarce w szpitalu i w tym samym czasie karmiła swojego Młodego piersią.

Nie miałam już żadnych pytań, a konowała chirurga posłałam do wszystkich diabłów.

Cóż było dalej po wyjściu z gabinetu chirurga?
Celem dopełnienia swej wędrówki w poszukiwaniu sensownej diagnozy, udałam się piętro niżej do rejestracji i ...okazałam się 35 w kolejce oczekujących po 30 maja 2013 r.

Diagnoza prawdopodobnej zakrzepicy nie pozwalała mi przejść w stan oczekiwania na NFZtowskie miejsce na kozetce, bo stan ów mógłby przejść w stan wegetatywny, kiedy to skrzep jakiś zasiedlił mi płuca czy mózg.
Wysupłałam 100 pln i udałam się na badanie do gabinetu prywatnego.

Tam, lekarz Y, stwierdził z całą pewnością swej całkiem miłej postaci mężczyzny koło 50-tki, że żyły mam zdrowe, a cała ta historia może być spowodowana zmianami w kręgosłupie.

Oczywiście wiedziałam, że moja z dziecięcych lat lekka skolioza w odcinku lędźwiowym istnieje nadal. Jazda konna, której oddawałam się z upodobaniem miedzy 12 a 18 rokiem życia jej nie pogłębiła, jednak wrażliwość "korzonków" została. Byle przechłodzenie, złe dźwignięcie i kończy się rwą.
Doktor zasugerował badanie RTG i wizytę u neurologa.
Pytam co z heparyną?
A chce pani sobie wątrobę niepotrzebnie rozwalać?
No nie, co jak co, ale wątroba  jeszcze mi się przyda, he he he....

Całe szczęście nie kupiłam z rozpędu rajstop.
Rachunek niepotrzebnie wydanych pieniędzy wzrósłby o kolejne 150 pln w aptece....

Wracam więc sobie do mojego lekarza od pierwszych kontaktów.
Ten z lekka zatroskany, nie wie co ma z tym robić.

Słucha mnie i ...wysyła na RTG i daje skierowanie do ortopedy.
RTG robią mi za 3 godziny, w innej przychodni, ale zdjęcie z opisem....za tydzień....
Ortopeda- znów wydam kasę, bo nie chcę wiedzieć czy przyjmie mnie zimą czy przyszłą wiosną.

Siedziałam tak u mojego lekarza, czując jak mi moja stopa drętwieje i zabiera masy, a doktor zawzięcie wertował książeczkę z lekami, żeby coś mi dobrać. Coś, co by mi pozwalało na w miarę bezbolesne przemieszczanie się.
Nie znalazł nic, bo karmię.
Pozostał ketonal w żelu.

A co na to organizm Tupai?
Ano, regeneruje się pomału. Ból się zmniejszył, opuchlizna nadal ta sama.
Już przynajmniej nie kuleję jak jaka kaleka, ale stopa dalej w niewiele butów się mieści.

W przyszłym tygodniu odbiór zdjęcia i wizyta u ortopedy, bo kurde nie wiem co to jest! 
Mało tego- pewnie lekarze też nie wiedzą.
I tak- metodą prób i błędów może trafią. 

W najgorszym wypadku, gdybym zakrzepicy nie miała, a brała dalej heparynę- można by mnie np. leczyć na wątrobę, którą owa heparyna obciąża....

-------------------------------------------------
A tak poza tym to wiosna, moi mili!
Cieszmy się, bo jaskółki już wróciły. Czekamy na nasze, bo ich jeszcze nie ma.

Nastaje czas niepalenia w piecu (u nas tylko zarzucamy węglarkę na noc).
Totalnej ciszy w domu (znaczy od rana do 11-12:00 nie włączam PR1), bo mam ptasie radio za oknem...
Pierwiosnki, kosy, szpaki, cukrówki, wróble, mazurki, zięby....Mimo, że paszowicka droga całkiem ruchliwą jest, niestety.
Totalne ptasie radio :)




niedziela, 7 kwietnia 2013

Słonko za oknem, a my w domu. BU.

Na dworze wreszcie wiosennie, ptaki podśpiewują,błotne koleiny na podwórku głębokości Rowu Mariańskiego. 
Kamax zajęty gównianą robotą (dla niewtajemniczonych- zbieranie psich odchodów na podwórku), węgiel też trzeba wreszcie wrzucić, bo i zmoknąć może i psy - w imię skutecznego roznoszenia woni- walą kupy na naszym nośniku energii. A jak Ruda walnie klocka, to kundlik sąsiadów zaraz nasiura i taka jedna wielka qpa.

Niom, to mamy ładny, w miarę ciepły dzień ze słoneczkiem...i co z tego?
Młode znów smarczą i kaszlą złowieszczo, a mnie dopadło zapalenie żyły w nodze.
Muszę to zbadać, bo od czwartku mam bolącą łydkę, stopę i udo, a stopa jak bania. 
Oby to początki zakrzepicy nie były....

Także wtorek pod znakiem lekarzy- i Absorbery, i ja. (iiiiaaaaaa!)

Póki co jakieś pitraszenie.
Najczęściej jednak jemy tylko jedno danie. Albo gęsta zupa z wkładką mięsną, albo jakieś warzywa, cycki kurze plus wypełniacz (ryż, makaron). Oczywiście doprawione ziołami prowansalskimi i czosnkiem oraz pieprzem.
Młody wzgardził...za to pożarł z poprzedniego dnia ostrą sałatkę ryżową z kurczakiem, kukurydzą, porem i papryką, zalaną z lekka śmietaną z czosnkiem.

Tu warzywa patelniane z kurzymi zwłokami z okolic klatki z piersiami i ześwirowane makarony

Wszędzie w domu stoją wyrzuty sumienia.
Jeden załapał się częściowo na fotkę (prawa strona).
Doniczki.
Z ziemią.
Albo z ziemia i kwiatkami, które dokonały żywota.
Muuuuszę je po prostu wywalić, a po wymianie ziemi, wsadzić jakieś inne, żyjące, bo wstyd.



Tak jakoś mi się spodobało. A w tle azalia. Doniczkowa.
Napromieniowane cebule jakieś takie nikłe  i słabiutkie pąki puszczają. 
Także szczypiorek nie tęgi.


Szczypiory nietęgie nietęgiej gospodyni, co nie lubi myć okien :)



Bazie wierzbowe opadają, pączki zaczynają strzelać, a kurczaki...chyba postrzelone tak jakoś zwisły....



Miłej końcówki weekendu!

sobota, 6 kwietnia 2013

"Pedagogika i łowy" -czyli : zrób sobie myśliweczka.

Moje podejście do myślistwa jest Wam na ogół znane.
Kto nie wie, musi się przegrzebać przez archiwalia na moim blogu, hehe!, nie ma tak łatwo.

Tak mnie z lekka poruszył, nie rozjuszył, bo niż dupskiem się nad moją głową rozsiadł, więc z lekka sennam, pewien tekst, a na który trafiłam znów dzięki FB.

Generalnie, mądrzy panowie i panie z tytułami naukowymi, zalecają małym dzieciom i młodzieży nieletniej, zgłębianie tajników łowiectwa wraz ze swymi polującymi, pełnoletnimi lub przejrzałymi nawet opiekunami.

Oczywiście- tego pominąć nie mogę, jest tam wspomniane, że rodzice, dziadkowie, krewni za zadanie mają nie tylko ukazanie pokotów wytrzebionych saren czy dzików, przerażonych nagonką zwierzów czy osaczania wspomnianych przez psy myśliwskie ( z całą masą atrakcji- na pewno nie dla osaczonej zwierzyny), ale też piękno przyrody.

I, że wszystko, co związane z łowiectwem, ściśle się z miłością do natury wiąże...

Oczywiście- znam paru myśliwych lub o takowych słyszałam, że z flintą chadzali do lasu, siadali na ambonie, ale na tym się kończyło, bo albo się schlali tak, że zasypiali, albo już im się nic nie chciało.
Znaczy- bronią raczej się podpierali lub może mieli ją ze sobą jako jedyną twardą rzecz pod ręką...męską.

Reszta niestety strzela i trafia d celu. Czasem się jakiś wypadek zdarzy, ze jeden drugiego, ale to- wg mnie, trochę za rzadko. 

Pani autorka pisze:
" (...) Masz 18 lat? Nie? To nie pójdziesz w nagankę, ani nie będziesz uczestniczył w polowaniu zbiorowym. Takie zakazy wprowadziło asekuracyjnie wiele kół. Czy słusznie? Kształtowanie zainteresowań młodego człowieka powinno zacząć się jak najwcześniej – tak twierdzą pedagodzy, przekonując do edukacji językowej kilkulatków czy nauki jazdy na nartach zaraz po postawieniu pierwszych kroków. Coraz młodsze dzieci wędrują z rakietami na zajęcia tenisa, godzinami ślęczą przy fortepianie, dlaczego więc nie miałoby to dotyczyć rodzin z tradycjami łowieckimi? Powinniśmy zaszczepiać dzieciom zainteresowanie przyrodą i łowiectwem, tak jak uczymy je pływania i miłości do książek".

Stawianie na równi jazdę na nartach i uczestniczenie w polowaniu jest co najmniej niedorzeczne.
W sumie jednak mnie nie dziwi.
I narty, i zwierzyna to właściwie rzecz dla wielu strzelających więc chyba się nie pomyliła.

Jeśli chodzi o mnie to nie życzę sobie, aby ubierać ten proceder w słówka mydlące młodym umysłom oczy, a tak jest niestety. Wielokrotnie słyszałam pogadanki myśliwych dla dzieci w szkołach i wiem jakie pranie mózgów potrafią zrobić.

Niech dzieci wiedzą z czym wiąże się myślistwo. Ale na bogów- niech nie przekonują się o tym na polowaniu!
Niech wiedzą, że łowiectwo to nie tylko paśniki, piórko przy "kapelusiku" i bigosik przy ognisku, ale też  nie "farba" -a krew, nie "miękkie"- a wnętrzności, że nie "badyl" został kozie odstrzelony tylko noga.
I że z zaawansowanym sprzętem, zwierzę z człowiekiem nie ma wielkich szans więc nazywanie tego pojedynkiem jest kolejnym kłamstwem.
Tak samo czadzenie (jako dziecko też tego wysłuchałam), że myśliwi zabijają sztuki chore. Ot, czynią im wręcz przysługę.

Nie wierzę, że młodzi ludzie oglądający pokoty zbroczonych krwią zwierząt czy słyszący nawet tylko dobijaną zwierzynę, nie uodpornią się w końcu na to.
No, chyba, że rzeczywiście zależy niektórym na poszerzeniu kręgu strzelaczy do ruchomych celów.

Na jednej z pogadanek, jeden z lepiej znanych i poważanych myśliwych, na pytanie dziecka, o "pożyteczność" wilków odparł:
"Wilki to szkodniki...".

Gratulacje.
Zapomniałam, że tylko człowiek jest gatunkiem pożytecznym w każdym calu.


 Link do całego artykułu macie tu:
  http://magazynsezon.pl/art246,pedagogika-i-lowy-czyli-malolat-na-polowaniu

piątek, 5 kwietnia 2013

Pass garipowego weta i trochę o salamandrze plamistej

W sumie miałam o tym napisać na Tupajowej Zgrai, ale...

Dziś musiałam wybrać się do weterynarza z Garipem, na pobranie krwi do badań po tych dwóch tygodniach stosowania immunosupresantu.
Niestety, albo stety, nasz wet wymiękł.
To znaczy nie podejmuje się dalszego leczenia z powodu braku wyników w leczeniu. Przyznał szczerze, że parę przypadków chorób skórnych miał (pęcherzyca) i udało mu się je okiełznać, ale tu sie poddaje.

Ręce mi opadły nieco, bo czeka nas wizyta, a najpierw próba dostania się do dr Popiela z Klinik wrocławskich. A to i daleko i ...znów dostaniemy po kieszeni.
Całe szczęście kasę otrzymałam więc czuję się nieco lepiej, ale jak to dopniemy z terminami to ja nie wiem....

Garip, kiedy jedziemy gdzieś razem, wchodzi potulnie do Foxa. 
Dziś wzbudziłąm wielkie emocje wśród klientów paszowickiej stacji benzynowej i to nie za sprawą tankowania 3,75 dm3 benzyny, ale za sprawą Garipa w aucie.
- Pani! Ale ma pani super alarm!
- A samochód to chyba pod psa pani kupowała?
- Eeee....przyczepka na ogon by się zdała!

Zostawiam go, kiedy nie ma upałów, w aucie, z otwartymi szybami, a ten wywala ten swój wielki łeb i się gapi. A ludzie na niego. Wielki, wiejski Buras :)

Właśnie piję zagrzane z goździkami i miodem piwo, noga mnie boli, bo chyba zapalenie żyły mam, Młody poszedł spać do drugiego pokoju.
A tak.
Przychodzi pora południowej drzemki, on- już zwykle podminowany i buntuje się na moje nagabywania o spaniu. Zwykle- tak co 2-3 dni,jest ryk, a od wczoraj, mój mały Chłopczyk wędruje z Pieskiem Tuli-Tuli, Hipciem- Pypciem, Żabką, Jeżem i co jeszcze zdoła zabrać ze sobą, na kanapę w drugim pokoju i tam sobie zasypia....

Dziś bajek za dużo nie poczytaliśmy, za to musiałam mu wytłumaczyć, że rysunek w jednej z książeczek robił ktoś, kto na stawonogach nie zna się w ogóle, bo pajęczaki maja nóżek osiem, a nie sześć. No, chyba, że każdy Pholcus traci dwie zaraz po osiągnięciu dojrzałości.

Młody przyjął to ze zrozumienie, tak jak i moje przekreślenie podpisu pod salamandrą.
Podpis brzmiał- jaszczurka.
Co za ignoranci piszą te książki dla dzieci.
Zakładają, że wszyscy rodzice mają braki w wiedzy przyrodniczej?
Salamandra jaszczurką nie jest, nie była i nie będzie.
Jest tylko i wyłącznie płazem ogoniastym.

O- jakby kto nie wiedział wygląda tak:

fotoprzyroda.pl
Fotek swojego autorstwa nie posiadam, a powinnam, bo płazów tych pięknych widywałam dużo.
Występuje także u nas, w Chełmach.


Może troszeczkę o tym ciekawym gatunku? 


Salamandra plamista jest typowym gatunkiem lasów regla dolnego. Preferuje cieniste i wilgotne lasy liściaste, glebę gliniastą naturalne wykroty, chętnie przebywa pod wilgotnymi, zbutwiałymi pniakami.
Występuje również w lasach iglastych, ale o wilgotnym podłożu. Jest typowym gatunkiem górskim i podgórskim, zaś dane o jej występowaniu na niżu nie są wiarygodne. Salamandry na obszarach niżowych nie mają szans na rozwój, bowiem ich larwy wymagają do życia zimnej, natlenionej wody. 

Dorosłe salamandry nie potrafią pływać i bardzo szybko toną w głębokiej wodzie, dlatego też ich zaloty odbywają się na lądzie. Gody odbywają się zwykle w czerwcu, ale mogą również nastąpić jesienią. Zapłodniona samica zapada w sen zimowy i młode larwy rozwijają się w jej ciele. Poród odbywa się wiosną następnego roku i samica rodzi albo żywe larwy, albo opuszczają one osłonki jajowe zaraz po dostaniu się do wody. 

Samica rodzi młode zanurzając tylny koniec ciała w wodzie, w niewielkich potokach. Niewielkie potoki mają również tę zaletę, iż młode larwy nie są narażone na pożarcie i konkurencję o pokarm ze strony ryb. 
Larwy ukrywają się pod kamieniami, gdzie czatują na zdobycz. Polują na drobne skorupiaki, larwy owadów, pierścienice oraz larwy innych płazów i mniejszych przedstawicieli swojego gatunku. 
Długość przebywania w wodzie zależy od temperatury i zasobów pokarmowych. W odpowiednich warunkach młode salamandry opuszczają wodę w sierpniu, zaś w niekorzystnych przeobrażenie może nastąpić dopiero w następnym roku, po przezimowaniu w wodzie. 

Dorosłe salamandry prowadzą nocny tryb życia, a w pochmurne, ciepłe i deszczowe dni wychodzą na łowy także w ciągu dnia. 
Zwierzęta te są wyjątkowo wilgociolubne, nie znoszą terenów suchych. Ich bazę pokarmową stanowią głównie pierścienice i nagie ślimaki. Ofiary swoje chwytają za pomocą szczęk, przy gwałtownym wyrzucie głowy. Szybsze zwierzęta, takie jak owady, wije czy pajęczaki udaje się jej schwytać tylko wyjątkowo. 

Salamandry zapadają w sen zimowy w październiku, a nawet w listopadzie. Zimują wyłącznie na lądzie, w zbutwiałych pniach, w norach gryzoni czy pomiędzy korzeniami drzew. Płazy te dożywają do kilkunastu lat. 

W Polsce zasięg występowania salamandry ograniczony jest do masywu Karpat i Sudetów. 

Ze względu na odstraszające zabarwienie i stosunkowo silny jad oraz nocny tryb życia, omawiany gatunek ma stosunkowo niewielu wrogów. 
Poważnym zagrożeniem dla tych zwierząt jest regulacja i betonowanie brzegów i dna potoków górskich. Betonowe, strome ściany nie pozwalają dorosłym osobnikom na zejście do wody, a przy próbach wiele z nich się topi. Szybki spad wody sprawia, iż fauna bezkręgowa nie ma możliwości rozwoju i nawet te larwy, które zostaną urodzone, nie mają odpowiednich kryjówek i dostatecznej liczby pokarmu. 

Od dawien dawna ludzie wierzyli, że salamandry są odporne na ogień, wierzono nawet, iż płazy te potrafią gasić pożary i wrzucano je w tym celu w ogień płonących domostw.

Źródło: Hreczek A., Gorczyca J.; Płazy i gady Polski [atlas i klucz]; Wydawnictwo „Kubjak” 1999


No właśnie, w ramach "rewitalizacji" zniszczono ładny kawałek cieku wodnego w mojej okolicy.
Zapewne wydano na to sporo kasy naszej i unijnej.
Oczywiscie, najlepiej wybetonować koryta....Aż mnie szlag trafia kiedy to widzę.
Wycięte wierzby, olsze, pogłębione dno.
Ktoś kiedyś napisał czy powiedział, że "kto betonuje koryta rzek, ma beton w głowie" i to prawda. Najprawdziwsza prawda.



 

  


środa, 3 kwietnia 2013

Ku pokrzepieniu serc.

Słuchajcie moi mili.
Jestem wqrwiona.
I to nie za sprawą zimy, bo ona to paproszek w porównaniu z inną materią, od której niestety na razie jestem zależna, a zależność finansowa to zależność ....wqrwiająca.

Poczynania owe są karalne, ale cóż...
Na razie, póki co wierzę, że to czysta złośliwość, choć ta już jutro może mnie kosztować 400 pln za niespłacenie zadłużenia. 
Ale co tam- to mój problem, nieprawdaż?


Wracając do poprawiaczy nastroju, to wczoraj, na google widzieliście coś takiego (pod warunkiem, że używacie tej wyszukiwarki...):




Ja to, przez moje nastroje i nerwy, powiem szczerze przyjęłam, ze jest, ale nie zagłębiałam w szczegóły.
Na ważność tego obrazka- oprócz tego, że był z robalami, zwrócił mi na fb lubiany przeze mnie profil Crazy Nauka.

A jest to szkic pewnej pani, która rozkochana w owadach, nie dość, ze je badała, obserwowała to jeszcze rysowała z natury.
Podobnie jak kiedyś wspomniany przeze mnie Fabre badała i zgłębiała wiedzę o zwierzętach z pasją i nie polegała na współczesnych  i dawnych teoriach, tylko rozwiewała je, bo po doświadczeniach dochodziła do wniosków.

Maria Sibylla Merian była córką wydawcy i grafika Mateusza Meriana (znanego autora dzieł Theatrum Europaeum i Topographien) i Joanny Sybilli Heim. 

http://womenandthegarden.blogspot.com

Ojciec zmarł, gdy miała 3 lata. Jej matka poślubiła Jakuba Marella (malarz kwiatów), który nauczył ją malarstwa i grafiki. 
W wieku 13 lat malowała "z natury" swoje pierwsze obrazy owadów i roślin.
Swoje obserwacje zaczęła od jedwabników. 
Okazało się, ze wiele gatunków motyli ma piękne gąsienice i Maria zaczęła przyglądać się przeobrażeniu tych owadów. Zaczęła zbierać różne gatunki i dokumentować ich życie malunkami.
Na jej ilustracjach widać żerujące gąsienice i ich rośliny żywicielskie.


picturingplants.com


Maria, po poślubieniu malarza Jana A. Graffa i po urodzeniu córki, zamieszkała w Norymberdze, gdzie nadal z pasją oddawała się obserwacjom i malowaniu owadów.
Wątpiła w prawdziwość opinii (pochodzącej od Arystotelesa), że owady powstają z gnijącej materii (z tego powodu Kościół określał owady jako "twory diabelskie"), i badała przemianę gąsienicy w motyla.


Na podstawie szkicownika i notatek powstała jej pierwsza książka Neues Blumenbuch (Nowa książka o kwiatach) (1675), zawierająca szczegółowe obrazy roślin. 

http://smithsonianlibraries.si.edu


W 1678 urodziła drugą córkę Dorotę Marię, a rok później wydała książkę Der Raupen wunderbare Verwandlung und sonderbare Blumennahrung (Cudowna przemiana gąsienicy i jej szczególne pożywienie kwiatowe), w której szczegółowo przedstawiła etapy metamorfozy gąsienicy w motyla.
W 1685 rozstała się z mężem i przeniosła się do szwagra do zamku Waltha w Holandii, gdzie zamieszkała we wspólnocie pietystów. 

Zamek był własnością Cornelisa van Sommelsdijka, gubernatora Surinamu. Maria Sibylla zapoznała się tam z fauną i florą tropikalną Ameryki Południowej.Stamtąd także pochodzi wiele prac tej badaczki i artystki w jednym.
Wyjazd do Surinamu (wbrew rodzinie i znajomym) ułatwiło jej stypendium przyznane przez miasto Amsterdam, do którego przeniosła się niebawem po przyjeździe do Holandii.


Po przybyciu do stolicy Surinamu - Paramaribo, Maria Sibylla z córką odbyły wiele wypraw w głąb lądu, w czasie których sporządziły liczne opisy, rysunki i akwarele m.in. metamorfozy owadów. W 1701 Maria Sibylla zachorowała na malarię i musiała wrócić do Holandii.
Zebrana w Surinamie ogromna dokumentacja umożliwiła Marii Sibylli po 3 latach intensywnej pracy opublikowanie w Amsterdamie w 1705 jej najważniejszego dzieła: Metamorphosis insectorum Surinamensium


Wysoka cena tej książki powodowała, że niewielu ludzi ją kupowało i Maria Sibylla musiała utrzymywać się z nauki malarstwa, sprzedaży przyborów malarskich i środków leczniczych, sporządzanych z roślin i zwierząt.
Jeszcze za życia zyskała sławę wielkiego przyrodnika i artystki. W 1715 została częściowo sparaliżowana na skutek apopleksji i zm. 2 lata później w wieku 70 lat.


Po śmierci szybko zapomniana, Maria Merian została ponownie odkryta i doceniona pod koniec XX wieku. 
Wyrazem tego jest m.in. umieszczenie jej portretu na banknocie 500 marek niemieckich, znaczku pocztowym w 1987, nazwanie wielu szkół jej imieniem, a nawet statku badawczego w 2005 r.


Dorobek Marii Merian jest znaczący. Była pionierką entomologii. Przyczyniła się do wyjaśnienia cyklu rozwojowego owadów i swoimi nowatorskimi publikacjami w języku niemieckim spopularyzowała tę wiedzę (wówczas większość dzieł naukowych pisano tylko po łacinie, co ograniczało liczbę czytelników).

Ponadto Merian wykazała, że każdy gatunek motyla w stadium gąsienicy ma swoje wybrane rośliny żywicielskie, na których znoszone są jaja. 
Była jednym z pierwszych przyrodników obserwujących bezpośrednio naturę zamiast tworzyć fantastyczne spekulacje naukowe w teorii. 
Była także pionierką naukowych wypraw badawczych; jej wyprawa do Surinamu zaowocowała odkryciem wielu nieznanych gatunków roślin i zwierząt, a klasyfikacja motyli i ciem sporządzona przez Merian obowiązuje do dzisiaj. 
Wielu roślinom nadała nazwy naukowe, pochodzące z języków miejscowych Indian i spopularyzowała je w Europie.

Podziwiam, jako że sporo pracowała majac malutkie dzieci.
Ciekawe, pewnie miała jakąś niańkę?

Mnie się także taka praca podoba; póki co jednak pozostaję przy pisaniu o pierdołach mniejszego lub większego kalibru, czasem uda mi się zauważyć, że prócz śniegu, braku wypłaty i rodzących się z tego złych myśli oraz wściekłości- takie kwiatki jak Maria!










wtorek, 2 kwietnia 2013

O posusze w portfelu, zimie i majtach na japońskiej paszczy.

Dziś Międzynarodowy Dzień Książki Dla Dzieci.
I dobrze.
Tylko jaki ma to wpływ na rozwój czytelnictwa i infekowanie małolatów książkomanią?
Szczerze powiem- nie wiem.
Sama wywodzę się z rodziny, w której dużo się czytało i- wraz z Bratem, przejęliśmy tę miłość od naszych rodziców.
Co z tego, że obecnie nie czytam.
Taki czas.

Kiedy już Absorbery zasną, ostatnią rzeczą jest pochwycenie książki.
Niestety, zwykle zasypiam razem z nimi. Czyli ok. 21:00.
Walczą ze mną pokusa fizjologiczna z mentalną.
Wygrywa "perystaltyka".

Odgrażam się, że zobaczą, że za rok, dwa to dopiero zaczną nadrabiać zaległości!

A póki co...Brzechwa, Tuwim, Kern....W sumie większość to moje książki z dzieciństwa. 
Krótkie bajki, wierszyki.

Młody niekiedy już mnie męczy, bo potrafi zarzucić książeczkami od samego rana, a już na pewno po tym jak ostatni kęs szybkiego śniadania znika w czeluści mojej paszczy. Zostaje kawa, ale tej już nie jest mi dane wypić gorącej. A kiedy się opieram, mówi "Nie", a kiedy wymawiam się Nadką- pokazuje, że mam ją do łóżeczka włożyć lub wcisnąć jakąś do oglądania i zająć Nim i jego książkami.

Zimowo nadal i nie będzie lepiej.





Za to węgla już tylko na jutro. A kasy nie ma. 
Nie tylko kolega z Boskiej Woli zalicza posuchę portfelową.
U mnie żenada.

Nie będę się rozpisywać w szczegółach, z racji tego, że blog nie jest kodowany...;)

Dziś też imieniny Samosąda...:)

Moja córka, za dwa tygodnie kończąca 11 ms. życia, ma swoje jedno (na razie tylko jedno) ulubione słowo- BAM.

Mam wrażenie, że dziś wszystko jest BAM. Tylko w mało wesołym wydaniu.

Dość, basta- znów smęcę.
Miałam nie pisać nic, skoro mam smęcić.

Kiedyś przestałam pisać pamiętnik, bo ciągle pisałam tylko o smutnych i wnerwiających sprawach i wydarzeniach. Miłe i radosne przeżywałam na bieżąco. Szkoda mi było czasu na spisywanie.

Mam nadzieję, że z blogiem nie będzie podobnie.

Młody zasmarkany; dziś cała noc w odcinkach, bo chłopię budziło się co chwila, bo oddychać nie mogło. Apetyt nikły, całe szczęście gorączka nie za wysoka i ochota na zabawę jest więc może obejdzie się bez lekarza.

Na koniec coś humorystycznego. A może w klimacie śmieszno- strasznym?
Japończycy to generalnie- przynajmniej w temacie seksu i żarcia zup z płetw rekina- degeneraci, ale to mnie rozbawiło....

onet.pl

Niech już noszą te majty na łbach, byle by nie żarli rekinów, a tym bardziej ich płetw. Tylko płetw.
Barbarzyński proceder.
Nie dość, że zabija się masowo te zwierzęta dla oleju z ich wątrób, to poszukiwany przez skośnookich i nie tylko przysmak- płetwy tych ryb, odcinane są żywym zwierzętom, a te, żywe, wrzucane z powrotem do wody.
Degeneruchy żrą potem zupę z tych płetw.

internet
Niech się, kurcze, udławią!