.

.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Iwanek i Ruda rulezzzzzzzzz! Dziękujemy Anko!

Zdjęcie, z dymkiem, konkursowe


Witajcie- dziś szybciorem.
Od Patrona Honorowego kociego konkursu u Jasnej- Anki Wrocławianki z Za Moimi Drzwiami otrzymaliśmy wyróżnienie za fotkę Rudej i Iwanka.
Dziękuję!
Jest mi niezmiernie miło!

Dziękuję także tym, którzy kibicowali nam w konkursie u Jasnej.
Nie wygraliśmy, ale była to dla mnie świetna zabawa.
No i ten lekki stresik i malutka nadzieja...;)

A teraz ta nagroda i wyróżnienie od Anki !
Szkoda, że Iwana nie ma z nami...






niedziela, 27 stycznia 2013

Wokół skaryszewskich klimatów....


Znaleziona w lesie....
Różne ludziska mają zdanie na temat Skaryszewa i jego osławionych- także niechlubnie targów.
Targi zwierząt istniały zawsze. Miały sens. Teraz i też go mają. 
Podjedzie sobie taki rolnik, sprzeda coś, kupi do chowu gospodarczego.
Nie mam nic przeciw targom zwierząt gospodarskich.
Jednak przeciwna jestem temu, co jest niestety nagminne, a nie zmienia się na wsi tak szybko. Podejście do zwierząt.
Wsią generalnie rządzi utylitaryzm.
Piszę generalnie, bo i tu są wyjątki i nie mam tu na myśli przesiedleńców z miast, co winszują sobie loszkę trzymaną na podwórku dla towarzystwa psów czy trzymających kury nioski do ich naturalnej śmierci.

Na praktyki hodowców mięsa popatrzyłam sobie na praktykach w hodowlance. 
Na okrucieństwa tłumaczone różnorako, ale z empatią i wrażliwością nie miało to nic wspólnego. 
W końcu jak można czuć empatie do mięsa? Wszak to produkcja zwierzęca. 
To takie "ładne" i "gładkie" słowa. Kartezjusz by się cieszył.

"Świata nie zmienisz" mawiał mój ojciec, kiedy widział moją nastoletnią wściekłość - głównie z bezsilności na barbarzyńskie praktyki ludzkie wobec zwierząt.
Nie zmienię, ale mogę mieć własne zdanie, bronic go, mówić o tym i nie przeszkadzać innym działać, jeśli mnie samej brakuje czasu,... odwagi?

Targi zwierzęce to miejsca, gdzie zawsze spotka się ludzi, którzy traktują zwierzęta przedmiotowo. Nie widzę zatem powodu, by piać z zachwytu nad "tradycją" i bronić jej.
Taką samą tradycją jest w Hiszpanii korrida, zwyczaje skośnookich ćwiartujących w jakimś okrutnym rytuale świnie na żywca, ubój rytualny (czemu chyba należałoby poświęcić osobny post) czy też nasze "tradycje łowieckie".



I tam, i tu ma miejsce cierpienie zwierząt. 
Chcesz sprzedać zwierzę- zatroszcz się o nie, traktuj jak żywe stworzenie, nie kawał mięsa. 
Tyle, że to wezwanie dla większości pozostanie głuche. Pozostanie wołaniem nawiedzonej.
Ano- jestem nawiedzona.
Jestem wariatką.

I tak, jak kiedyś na praktyce, kiedy musieliśmy odwiedzić fermę lisów, miałam ochotę jej właścicielowi wsadzić w tyłek pręt podłączony do prądu (którym zabijano lisy), tak teraz chętnie bym tych "hodowców z tradycjami" równie miłym grantem poczęstowała.

Niestety, nawet akcje wykupu koni nie zmienią za wiele. 
No, może jedynie te wybrane po prostu unikną rzeźni i poprzedzającego ja cierpienia w transporcie.
Mogą pomóc jednak kontrole- i to nie służb weterynaryjnych, z których- jako miejscowi, narażać się społeczności nie będą, tylko osób z zewnątrz. 
Może niekoniecznie "nawiedzonych ekologów", ale osób świadomych i wrażliwych.
I jeszcze jedno- konie nie mogą być wybrańcami.
Świnie, krowy, drób- cierpią tak samo.

Cielęta także pokonują w koszmarnych warunkach drogę do rzeźni. Stres, cierpienie, do tego- to są kuźwa dzieci! 

national geographic

Egzaltuję się? Być może. Mam jednak do tego prawo.
O cielętach jednak  trochę ciszej...
Konie, konie. Tradycje ułańskie, etc.
Za nic nie zjadłabym konia. Tak jak i psa. Nie jem też dziczyzny i cielęciny.

Jem świnie i drób. Ryby.
Niestety.
Mam nadzieję, że z czasem uda mi się zrzec mięsa. Zbyt duża świadomość tego co się dzieje za zamkniętymi drzwiami chlewni, kurników i rzeźni, sprawia, że ciężko mi się je trawi....

Ludzie będą żreć mięso. Jesteśmy wszystkożerni. 
Mam tylko małe marzenie, malutkie i tak samo malutkie jak chyba nieziszczalne, żeby minimalizować cierpienia.
Nieziszczalne, bo światem rządzi ekonomia, cięcie kosztów i czynienie wszystkiego opłacalnym, sprowadzanie życia- także zwierząt do czystego rachunku. 

Ktoś powie- a czy z punktu widzenia świni, ważne jest jak zginie? Ona chce przecież żyć.
Więc zapytam- chcesz umrzeć wśród swoich, w spokoju czy w męczarniach? Wszystko jedno?
Gratuluję....

Czy wobec skaryszewskich i jemu podobnych klimatów mogę powiedzieć, że podpisują się pod ich likwidacją? 
Nie do końca. Bo wiem, że są też tam ludzie dbający o zwierzęta, a przynajmniej traktujący je godziwie. 
Nie podoba mi się hodowla koni na rzeź- to prawda. Żal mi tych koni- druga sprawa. 

Jestem przeciwna transportom jakichkolwiek zwierząt rzeźnych poza granice kraju (jak i długodystansowym pozakrajowym transportom zwierząt hodowanych na mięso), bo nie wierzę w przestrzeganie norm, zwykłą wrażliwość i zrozumienie cierpienia.
Nie wierzę służbom celnym i weterynaryjnym. 
Zbyt wiele mam przykładów na ich niedbalstwo okupione zwierzęcym strachem i cierpieniem.

polskieradio.pl


Na wspomnianej fermie lisów, pokłóciłam się z koleżanką. Bardzo mocno się pokłóciłam.
No pożarłam się z nią po prostu.
Cóż powiedziała na moje oburzenie na tę "produkcje futer"?
"Jeśli to pozwala utrzymać się jemu i jego rodzinie to nie mamy prawa mu tego zabraniać".

Więc powiedziałam- "Jutro- zacznę kraść ludziom nerki. Od razu dwie. Muszę się jakoś utrzymać. I co"?

Nic.
Tylko gały wybałuszyła na mnie. 

Wariatka.
Oczywiście piszę o sobie....




 

piątek, 25 stycznia 2013

Jutro Stuknięty Roczek.

Jutro minie rok, jak zaczęłam pisać bloga.
Czy jestem zadowolona?
Chyba tak.
Jak się mnie czyta? Sami sobie odpowiedzcie...
Uważam, że w miarę, choć styl czasem zbyt barokowy...Może jeszcze mi trochę ogłady literackiej brakuje.

Naprzeciw wszystkim, którzy mówią mi, ze to strata czasu i zwykła fanaberia- odpowiem- oj tam, oj tam!

Pozdrawiam Was!



To ja- młodsza przynajmniej o trzy lata, z gąsienicą Mimas tiliae.

czwartek, 24 stycznia 2013

O przezierniku osowcu i jak to jest z kątem widzenia u kobiet.

Za oknem posypują ziemię białym puchem, jakieś minus siedem.

Fajnie, tak zimowo, bo biało i puchowato, Foxiuniu czasem tyłkiem zarzuci na drodze, ale generalnie ładnie i dzielnie się spisuje. 
Robię dziennie chyba coś koło 15-20 km. Młodego do teściów- praca-teściowie- odbiór Młodego- rodzice. 
W sumie niewiele mniej niż bym do Tupajowiska dojeżdżała. A jednak różnica wielka...

Znów rozłąka, ale tak na razie być musi...
Kamax tam toczy boje z kociołem i całą resztą okoliczności mieszkania w ruderze. No i dojazdy do roboty...
Wyjazdy o szóstej (czasem wcześniej), powroty późne....

A mnie dziś jakoś sentymentalnie się zrobiło.
I to przez sen, bo w nim brodziłam w trawach...
Prawie jak Mickiewicz Adaś...

"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi...(...)"

Te trawy, te ziółka, te hordy owadów! Tylko czerpak w ręke i hajda na nie!
Chociaż nie- najczęściej łowiłam przez wypatrywanie.
I tu pewna anegdota...Chyba nawet Kamax o tym kiedyś wspomniał w komentarzach. 
Szliśmy sobie razem przez las, prowadząc dyskusję, a ja- zaangażowana w rozmowę, nieprzerywajac wątku, wystrzeliłam z ręką w bok i złapałam przelatującego obok mnie chrząszcza. Kamax był pod wrażeniem, a dla mnie to normalne :)  

Mam szeroki kąt widzenia, jak każda (podobno) kobieta, a on wąski. 
Tym właśnie, naukowo, tłumaczy się fakt, ze każdy facet, choćby biduraszek nie chciał, musi odwrócić głowę za przechodzącą panną.   
Nam, dziewczynom wystarczy "rzucenie" okiem. Im cały łeb się odkręca...
Kąt widzenia.  
Myślałby kto. 
Zależny chyba od powabu siedzenia mijanej panny :) 

W podobny sposób przeraziłam Go także, rzucając się z miłością wielką na  przeziernika osowca (Sesja apiformis).  
Pięknego, sporego motyla z rodziny przeziernikowatych.

źródło: lepidoptera.pl
 Motyl jest jednym z rodzimych przykładów mimikry.
Czasem tak potrafi zwieść drapieżców i ludzi, że rzeczywiście omijają go szerokim łukiem, z obawy przed użądleniem...
A przecież szerszeń, ani żadne osowate stworzenie to nie jest.  
 Owszem- pasiaste, a i skrzydełka a'la błonkóweczka- a jakże"!

Poniżej- nieco perwersji:

lepidoptera.pl

Biała, mało milusia gąsienica

lepidoptera.pl

 Zaraz po wylęgu młode gąsieniczki zagrzebują się w ziemi i wgryzają w korzenie drzewa. 
Zostają w nich 2 lata. Ich łupem padają głównie topole, ale i wierzby. Gatunek ten żyje w środowisku  lekko wilgotnym, z którym związane są jego drzewa żywicielskie. 
Gąsienice spotykamy w drzewach w siedliskach lasów łęgowych, zarośli wierzbowych, a także wilgotniejszych parkach.
Imagines latają w najcieplejszej porze dnia i odwiedzają kwietne łąki. 

A jak już sobie te dzieciaczki larwowate podjedzą, przepoczwarczą się, to dorosłe osobniki wydostają się takimi ładnymi otworkami w żerowisku.

lepidoptera.pl




  

wtorek, 22 stycznia 2013

Wyróżnienie od Jasnej.

Dzięki serdeczne za wyróżnienie- z okazji przystąpienia do konkursu kociego.
Tu klikajcie i wybierzcie faworyta.

Ruda z Iwanem w ogonie...
Ale co tam!
Może innym razem się uda?


U mnie na razie spamu nie ma, choć zapewne to tylko kwestia czasu....
Na dziś- na razie tyle.

Pozdrawiam ekspresowo podczytywaczy!

sobota, 19 stycznia 2013

Pieczeń z kota- raz!

To, że koty chodzą własnymi drogami- to wiem.
To, że wrzeszczą na mnie, że chrupki w misce, a nie ich ulubione resztki zupek dziecięcych, zlewki z obiadu czy gotowane Garipa- też.
Niektóre koty wchodzą do pralek. Niektóre- mniej niebezpiecznie- do szaf, szuflad- to jasne.

Kicia, kot czarny, półdziki, tolerujący naszą obecność, ze względów czysto kulinarnych i wytwarzanego ciepła- przegiął.

Nasz kocioł, marki włoskiej, co dotarł w egzemplarzu drugim, bo pierwszy spadł z rampy podczas załadunku, a potem były święta i dotarł do nas z lekkim opóźnieniem, ma miarkownik ciągu. 
To te drzwiczki na samym dole.
Fokolus 33 kW firmy Unical
 
Pytanie za sto punktów:
jakie czarnofutrzaste stworzenie wlazło przez miarkownik do środka kotła?
Jakie małe, ciepłolubne stworzenie o mało nie zostało usmażone w kotle???

Chyba chciała skorzystać ze swoich 9 żyć.
Kamax ją w porę znalazł.
Wolę nie myśleć co by było, gdyby jej tam nie odkrył....

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ręce opadają i trochę zimowo.

Dziś krótko.
Casem zaglądam na fora mam. Cóż, wszak mamą jestem i to podwójną.

Nie użyję jednak zwrotu double-mom.
Z czystej obawy.
Czy nie zostanie nieopatrznie zrozumiany.
Wszak niektórym wszystko się z jednym kojarzy.

Na dzieciowo mi! jest wpis, który wydał mi się aktualny.
Może nie dokładnie - i całe szczęście!- ale dotyczy pewnych aspektów życia gatunku  H.s. , a zwłaszcza wirtualnolubnej jej części.

Tu fragment postu:

To było tak: jedna babcia, jak zwykle babcie, kupiła wnusi rajtuzki. Normalna sprawa, od tego babcie są i chwała im za to, bo dzięki tej postawie dzieci mają zapas rajtek. Facecik na rajtuzkach był i napis po angielsku, ale babcia, jak zwykle babcie, angielskiego nie zna, dziewiczo nieświadoma więc i z nieskażoną psychiką zapłaciła i zaniosła rajtuzki wnusi. Wnusia angielskiego też rzecz jasna nie jarzy, bo niezwykle rzadko zdarza się, że niemowlę mówi sprawnie w obcym języku lub przynajmniej innym niż gu-gu-gu. Nie jarzy, nie mogła więc wiedzieć, że pod facecikiem z opuszczonymi do kolan spodniami widnieje napis „Czy ja cię podniecam?”  (...)

I co Wy na to?
Dla mnie to po prostu ohyda i rzygi.
Niestety, chyba to "naturalne" dla naszych czasów.

Hmmmm....
To ja zapewne nie z tej epoki jestem...




W ubiegły czwartek chciałam zajrzeć na stronę Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.
Zapomniałam adresu internetowego i wpisałam bez "org.pl". I co moim oczom się ukazało?

Generalnie rzecz biorąc dupa. A nawet wiele i nie tylko one w przeróżnych konfiguracjach.
I wszystko co się wkoło  kręci i nie jest to portal przeznaczony dla lekarzy proktologów....

A u nas co?
A to:






sobota, 12 stycznia 2013

Wspominki o Iwanie i konkurs koci w Klubie Kota Jasna.


Klub Kota Jasna 8 organizuje koci konkurs:


Link do konkursu:

koci konkurs styczniowy


Kot, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci to Iwan.
Chyba równie mocno jak nas kochał Rudą.





 
Iwanek to był kot....

Taki dachowiec.


Od teściowej, co kocha koty, pomaga tym bezdomnym- działkowym i piwnicznym.
Ponieważ zawsze chciałam mieć kota, ale moje uczulenie czasem mnie przez tym powstrzymywało.
Jednak akcja Kamaxa z odczulaniem mnie (miałam alergię pokarmową na oregano; dosypywał mnie, niewiedzącej, do pizzy, makaronów...i- alergia minęła! Postanowiłam więc zaryzykować z kotem.




Udało się.
Kot Iwan sprawił się świetnie w roli odczulacza.
To było kocisko jak pies.
Kontaktowy, przymilny, łaził za mną, gadał. Kiedy mu jajka urosły zaczął nieco posikiwać i wykastrowaliśmy go. Nie stracił na wigorze, dobrym nastroju, sikanie się uspokoiło, jakby to rzec można.
Niestety, po naszym urlopie, kiedy to kocisko bytowało u teściowej, po wyjściu na dwór, już nie wrócił.
W nocy słyszałam odgłosy bijatyki kociej, wrzaski kocie. Pomyślałam i zmartwiłam się czy to aby Iwana nie biją.



Nie wrócił....
Ruda, tak jak my posmutniała.
Tak się ładnie razem bawili. Spali razem.

Ech....Iwanku, ech...




Do konkursu zgłaszam fotkę Rudej i Iwana, jeszcze nie w Tupajowisku.
Może śmieszna to ona nie jest, ale budzi we mnie zawsze roztkliwienie...
Bo jeśli Iwanek już za Tęczowym Mostem...?



Głosujcie na Iwanka i Rudą!




czwartek, 10 stycznia 2013

Nudno.

A ja znów w "mieście" Sztygarowem przez nas zwanym.
Młody u teściów, bo żłobek nie wypalił.
Ciągłe chorowanie- dzieci, moje, moich rodziców; rzec by można, że tak to jest, że musi sie wychorować etcetera tak zwane...
Ja jednak miałam dość, dość miał Kamax, dość miał Młody. Rodzice jedni i drudzy też.
Poza tym chyba nasz chłopak z tych wrażliwych bardziej, bo przeżywał strasznie, nie jadł, smutniał w oczach, stracił zaufanie do nas...
Teraz nowe stresy dla Młodziaka, bo druga babcia to była rzadziej odwiedzana i ma chłopak chwile nietęgie.
Dziś, kiedy go zostawiałam, wycie jego goniło mnie, kiedy zjeżdżałam windą. 
Ucichło kiedy wyszłam z klatki schodowej...

Garip znów postarał się o robotę dla Kamaxa- znaczy przerwał siatkę płotu w następnym przęśle...
Sąsiedzi, prócz ujadającej ferajny wielorasowych wściekaczy, mają trend wyrzucania jedzenia dla wsiowych kotów, a to podoba się naszemu psu....

Nie mam czasu na czytanie niczego. 
Powrót do pracy.
W domu rodziców zwykłe obowiązki, ale czasem gorzej z organizacją niż w Tupajowisku, gdzie i posprzątam, i ogarnę dzieciarnie, obiad machnę, do pieca sobie pochodzę a i co na blogu nastukam.

Nijak tak.
Pogoda wietrzna, deszczem chlusta co chwila.
Nosi mnie nerwowo.

Za sprawą ZUSu też, bo jeszcze mi wisi za opiekę...
Ale co tam, Tauron czy inne tam, o których Sąsiad pisze mogą sobie na nas używać, to już ZUS nie?


piątek, 4 stycznia 2013

Autoironia....

Wiecie co?
Jakby mi kto kiedy powiedział, że będę schabowe tłuc na desce trzymanej w jednej ręce, a tłuczek w drugiej, miarkując, by nie za głośno walić (dziecki śpią), a jednocześnie odpowiednia grubość (czyli moje ulubione 3-4 mm- tak, żeby w pogodny dzień słonko móc przez ochłap dojrzeć) kotlet uzyskał, to bym nie uwierzyła.

I jaka radość!
Kurdele bele! W 40 minut całe osiem sztuk usmażone, surówka (moja ulubiona*) zrobiona, kartofli się gotują. Ba! Nawet mi się udało lekki porządek w kuchni zrobić, latając w miedzy czasie do Unicala, co by mi- jak to wczoraj się zdarzyło- nie ukisił i unieszczęśliwił temperaturą 46 stopni Celsjusza niejakiego.

Powiadają, że głupek cieszy się z małych rzeczy.
Chyba wymyślił to jakiś specjalnie mądry ktoś, kto dwóch dzieciów, z różnicą wieku dokładnie rok i trzy miesiące nie miał.
No i na pewno w ruderze starej nie zamieszkał.
Z kociołem na dole. Bez podajnika.
Ze zlewem "póki co" w pokoju obok, co ma być przyszłą kuchnią.


No i tak.
Cieszę się, uśmiecham do siebie, goopol jeden.
Bo mi się udało cos szybko zrobić, zanim się pobudzą.
A i post mały spod palców wypełzł...


*Moja ulubiona surówka:

3-4 ogóry zakisłe
1 jabłko
kawałek pora
oliwa z oliwek, olej z pestek winogron- co tam macie - ważne, żeby lekkie to oleum było
Kto chce - dodaje pieprz tudzież ziółka jakieś.
Ja preferuję bez niczego.


czwartek, 3 stycznia 2013

Lobo- inne takie jabłuszko....

Pogoda wietrzna, jakoś tak mnie nosi, postanwiłam wiec w tak zwanym miedzyczasie, a właściwie w oczekiwaniu na opadnięcie powiek sklecić parę słów o jednej z moich ulubionych postaci komiksowych.
Nie jestem wielka fanką tego typu literatury w ogółem ale Lobo i- jego całkowite przeciwieństwo- Thorgal, są moimi ulubionymi.
Niektórym lobo kojarzy się z odmianą miękkich jabłek.
Mnie od jakichś nastu lat już nie...

comicvine.com
Przyznam bez bicia, że nie znam całej serii.
znam trzy ulubione części i śmiem twierdzić, że im dalej, tym...gorzej dla Lobo i jego wielbicieli.


Lobo (w dialekcie Khund - "ten kto pożera wnętrzności i to mu sprawia przyjemność") - fikcyjna postać komiksowa i filmowa ze świata D.C. Cosmoits.  Pochodzi z planety Czarnia i jest ostatnim czarnianinem. Aby być tym jedynym wyjątkowym zabił wszystkich pozostałych (z wyjątkiem swojej nauczycielki).

Gdy przychodził na świat na swojej rodzinne planecie, akuszerka, która

odbierała poród dostała niepohamowanego ataku histerii. Doznała pomieszania zmysłów po tym, jak niemowlak odgryzł jej cztery palce.

herodistrict.com

Został stworzony przez  Keitha Giffena (rysunek) oraz Rogera Slifera  (scenariusz) 
Jest międzygalaktycznym łowcą głów i płatnym mordercą.

Dodaj napis


Broń: hak na łańcuchu umocowany do ramienia, i każda inna broń jaka wpadnie w jego ręce.

Pojazd: Spazzfragg 666 (Kosmożyleta 666) – motocykl dostosowany do podróży kosmicznych, wyposażony w sprzęt grający dużej mocy i wszelkiego rodzaju oręż.

Moce: Niezwykła zdolność regeneracji, może przeżyć bezpośredni strzał w głowę, nalot rakietowy a nawet przepołowienie. O ile wysoka zdolność regeneracji jest wrodzona u Czarnian, to faktyczna nieśmiertelność Lobo spowodowana jest faktem, że gdy Lobo zginął rozpętał piekło w zaświatach, przez co uznano jednogłośnie, iż należy uczynić go nieśmiertelnym, aby nigdy więcej nie doszło do tego typu wypadku). Posiada także niezwykle wyczulony zmysł tropienia - jeśli już raz kogoś spotkał może wyśledzić go zawsze i wszędzie. Posiada również znacznie podwyższony poziom siły i zręczności.

Lobo kieruje się w życiu obsesją zabijania, z której czerpie motywację. Zabija dla pieniędzy, ale także dla satysfakcji z udowodnienia, kto jest najlepszy. 
Swoją ofiarę odnajdzie nawet na drugim końcu kosmosu, dzięki doprowadzonemu do perfekcji zmysłowi tropienia. 
Cechuje go swoiste poczucie honoru. Kiedy podpisze kontrakt, z całą pewnością wykona zadanie. Nawet wtedy, gdy zleceniodawca zmieni zdanie. Później zapewne zabije i jego. Ale słowa dotrzyma. 
Na koniec dorzuci: kurde bele!

Ma słabość do dwóch rzeczy: kosmicznych delfinów i muzyki rockowej. W głowie ma wszczepione radio, które podtrzymuje odpowiedni poziom agresji. Muzyka dostarczana jest bezpośrednio do mózgu Lobo. 
Są to nagrania stacji "Kosmo-Rockowy Zombi". W czasie, kiedy Lobo walczył z Doxem, nadajniki stacji zostały zniszczone. W umęczonym umyśle Lobo zapanowała cisza i przez to przegrał walkę....

Lobo jest wreszcie wiecznym chłopcem. Wprawdzie zabawki, jakimi się posługuje są śmiertelnie niebezpieczne, ale z ich używania czerpie prawdziwą przyjemność. 

Jest wszystkim, czego się boimy. Zaprzeczeniem wszystkich wartości.

Jednocześnie trudno nie ulec czasem jego urokowi...;)
Swoja drogą, czy nie mieliscie czasem ochoty nająć kogoś takiego?
Ja- często...Z tym, ze Lobo, jak juz wiemy, nie kieruje się zasadami i- jako zleceniodawcy, możemy równie dobrze stać się jego ofiarami.

Powyższa  rycinka- ku polepszeniu oglądalności bloga przez męską część odbiorców

 Pomysły na zabijanie- wg twórców bywają zadziwiające, a wyskakujące karkiem kręgosłupy po kopnięciu przez Lobo w tyłek budzą mieszane uczucia. 
Jednak lubię do niego powracać...

Hmmm...chyba każdy ma w sobie małego Lobo...;)
Choćby przez chwilę.... 



Pisząc, korzystałam z Wikipedii oraz artykułu Marcina Hermana na esensja.pl 

środa, 2 stycznia 2013

Retrospektywnie, jak początek roku i tradycja nakazują.

Moc Calineczki jest zbawienna.
Gniewko wreszcie usnął, choć był od początku przeciwny...

Wszyscy na blogach, jak zdążyłam zauważyć, podsumowują rok. 
Nie chciałabym być mało oryginalna, ale mimo to aż się samo ciśnie na klawiaturę taki post.

Rok temu, bo w styczniu zaczęłam uszczęśliwiać siebie i co niektórych swoimi wypocinami. Ten mój pierwszy post był taki ...no cóż. Coś o króliku, o tym, ze coś widzę, że chyba mi się jakieś zmiany szykują. Chciałam tego bardzo, ale nic takiego wielkiego się nie zdarzyło. Miałam nadzieję, że się rozkręcę, że Los dopomoże i będę mogła sama sobie uścisnąć rękę, że już jest tak, jak bym chciała. 
Robiąc to, co bym chciała. Coś swojego. Takie tam...Tyle, ze Los dopomóc nie mógł, bo chyba za dużo szumowin, jak w winie, jeszcze nie sklarowanym, i jest jak jest.
Dalej u kogoś, nie na swoim.
Cierpliwość chyba tylko mnie może uratować. Bo pewnych spraw przeskoczyć się nie da.

A ja chciałabym w tym momencie za dużo. Na raz.
A doba ma tylko 24 godziny.
A są dwa Absorbery. Kochane dwa Absorbery. I to Im należy się na razie większość czasu i zainteresowania.


A tu były myśli o kozie, kurach...

Potem otrzeźwienie, że KIEDY?

Jako łapaczka wielu srok za ogony wiem, że potem mam tylko urwanie głowy, żal do siebie, innych (nie wiadomo dlaczego), nerwy i niedopieszczone inne dziedziny życia.

Cierpliwość.
Cierpliwość.
Cierpliwość.

Pomału...pomału i w końcu się uda.
Chyba ten ubiegły rok troszkę mnie tego nauczył.
Mniej szarpaniny i- jak to u osób ze skrzywieniem na perfekcjonizm objawiający się - ja nie dam rady???- odstawić na bok, choć na chwilę i musi być jakoś...lepiej.

Miniony rok dał mi wiele.
Choćby naszą Córkę. Nadzieję.  Ufam, że imieniem swym wytyczy nam także lepszą drogę.

Mamy już centralne.
Z kotłem o dużo za dużej mocy, bo jednak nie będziemy raczej  w stanie uruchomić większej powierzchni do ogrzania. Trzeba go pilnować, bo pożerać może dużo węgla i drewna, a przy za małym rozbiorze ciepła po prostu się gotuje.
Nie chciałabym być w domu kiedy wybucha, ani nie chciałabym naszej wiekowej rudery oglądać po eksplozji Unicala 33 kW. Ani szczątków psów, które zostają w domu. I kotów też nie.


Końcówka roku to niestety chorowanie i nasza wymuszona tym emigracja z Tupajowiska.
Chorowanie przez przeszło dwa miesiące. Koszmar jakiś.

Oby Nowy był zdrowszy i poczciwszy. A także bardziej hojny. 
W pomysły, w szczęście.
Koniecznie.
Koniecznie.
Konie....
Konie...ślazak jakiś, albo hucuł na początek...

Dobra, Tupaja! zapominasz się znowu!