.

.

piątek, 27 września 2013

Tupaja rozkłada trupka, trochę czyta i rzuca klątwy w Rumunię.

Chłodem powiało.
Wczorajsza noc przybliżyła nas do klimatów zimowych. 
Plus pięć.
Rano w pokoju zrobiło się rześko.
Tak...równe piętnaście.

Fajnie się śpi, z łóżka wyskakuje się chwacko.
Szur w drechy, mleko Młodemu, Młodą i Jego ubrać. Jedno i drugie ciepło, cebulkowo.
Potem, jak co dzień- leki Garipowi i szur! psowate na dwór.
Potem moja dobra znajoma Ściera i Wiadro plus woda i detergent i jechane. 
Konserwacja powierzchni płaskich. 
I tak do śniadania.

Po tak miłej rozgrzewce zwykle jestem już do końca obudzona i załapuję więcej niż średnią temperaturę więc i jajko dla Absorberów mogłabym czasami ugotować sobie w dłoniach.

Jeden z pokątników niestety zaliczył zgon w łazience co wykorzystałam. 
Nareszcie, bo już parę trupów nie naruszonych było od czasu naszego zamieszkania w  Tupajowisku, a ja nic z tym nie zrobiłam. 
Konstruktywnego.

Dziś dojrzałam do decyzji, zebrałam, a właściwie wyciągnęłam swoje zabawki i go sobie rozłożyłam.


Kartoniki już mi się skończyły.
Przynajmniej te większe.
Zostały na drobnicę, a do tej złowieszczki nie należą.
Pomocne okazało się pudełko po papierochach. 
Wycięłam ładnie, po linii napis: PALENIE ZABIJA i przysłużyło się zacnie.

Mało profesjonalny zestaw moich narzędzi preparacyjnych i trupek.
Niestety, przy etykietowaniu potwierdziły się moje przypuszczenia, że oczka mi się popsuły, bo wypisanie podstawowych informacji do mojego zbioru, sprawiło mi lekką trudność. 
Nie mogłam zogniskować wzroku na malutkiej karteczce. 
A i pismo mi się już rozchwiało, bo i kiedy mam pisać i co? 
Ręczne odeszło do lamusa. Mam nadzieję, że nie na zawsze.


Przy okazji przypomniałam sobie ile mam rozłożonych chrząszczy i pluskwiaków, parę motyli, oznaczonych lub nie, a nie włożonych do gablotki.
Dobrze, że ich nic nie pożarło....
Chrząszcz trafił tu, ale mam nadzieję, że znajdę chwilę co by go przełożyć gdzie trzeba.

Rozpinanie przypomniało mi moje wyprawy na owady, obserwacje i zatęskniłam za tym.
Mam nadzieję, że przyszły sezon, może z Młodymi, będę mogła znów poświecić swojej jednej z paru pasji, jakie posiadam.

Ostatnio udaje mi się- o dziwo!- czytać książki.
Co prawda z prędkością około 10 stron dziennie, ale to jak na moje obecne realia absorberowe wyczyn nie lada.
Oczywiście czytam tylko w WC, ale to mały szczegół.
I tu przypomina mi się zdjęcie z którejś z gazet, z półką z książkami w ... ubikacji.
I wiecie co?
Już mnie to nie śmieszy!

Przeczytałam z przyjemnością "Jedz, módl się, kochaj" E. Gilbert, a teraz zaczęłam "Ostatniego Amerykanina" tejże. 
Równie gładko, z humorem, dobrze napisana.
Do tego przemyślenia mi bliskie.

Wcześniej naruszyłam "Cukiernię Pod Amorem" z cyklu sagi o Zajezierskich Gutowskiej- Adamczyk, ale jakoś mnie nie pochłonęła.

Biblioteka w Paszowicach jest całkiem fajnie zaopatrzona.
Korzystam często.
Mimo, że mam sporo książek, na które mam ochotę po raz wtóry, ale stwierdziłam , że ileż można taplać się ciągle w tym samym?
Czechow. 
Listy Czechowa. 
Dostojewski, wspomnienia Anny, listy Anny Dostojewskiej, wywody innych o Dostojewskich...
Hesse, Strindberg....
Nieee....

Czas się odkurzyć.


No i czekają na swoją kolej. 
Także baśnie fińskie.
Ech, ta Skandynawia....

Cóż poza tym?
Ano- mały kwiatek z rozmówek damsko- męskich.

Tupaja: Kupiłam sobie wreszcie kapcie! (zajechałam chińskie klapki). W naszym sklepiku, za całe 6,50!
Kamax: No i dobrze.
Tupaja: Ale są męskie. Nie było w moim rozmiarze takich o grubej podeszwie. Duże, ale są bardzo wygodne!
Kamax: Bo męskie.

He, he, he!
Niom....

Drugie z serii poza tym?

Jestem rasistką.
Aktualnie nienawidzę- choć może to zbyt wiele powiedziane, bo nie pozwalam sobie na miotanie złych myśli. Bo...wracają.
A jednak. 
Nienawidzę Rumunów i mam ochotę napisać ich nację z małej, gównianie małej litery.
To, co się dzieje z bezdomnymi psami w tym kraju to piekło. 
Barbarzyństwo. Po prostu masakra.

z Facebook'a


Sąd Konstytucyjny w Rumunii orzekł, że zabijanie psów w tamtejszych schroniskach po 14 dniach od ich przybycia jest zgodne z rumuńskim prawem.

UE oczywiście, jak w każdej ważnej, ale nieopłacalnej (finansowo) sprawie milczy.
Podejrzewam, że część miałaby ochotę wprowadzić podobne przepisy w swoich krajach.

Hekatomba trwa.

Nawet już nie będę o tym więcej pisać, bo naprawdę, uczucia jakie się we mnie gotują jak widzę zdjęcia z ulic wystarczą.
Złe myśli, złe życzenia....

Nie mogę zrobić nic więcej niż podpisać się pod petycjami i bojkotować, na swój sposób, ten gówniany kraj.




----------------

Bardzo krótki, ale treściwy artykuł na ten temat na portalu psy.pl wraz z linkiem do petycji jest TUTAJ


------------------
Edycja z soboty i krótki tekst Doroty Sumińskiej na temat :
http://www.psy.pl/felietony1/dorotasuminska/art76,zabic-jest-najprosciej.html

niedziela, 22 września 2013

Fungi i psy w jesiennej aurze Bazaltowej Góry.

Eeee...nic nowego ;)




po upojnej nocy.....

Moje buki kochane

Parasol

Ruda się zaciesza

Oko garipowe

Śliczniaste

Ruda z górki na pazurki

Tałatajstwo z Krainy Mchu i Paproci

Co to?
Wiatr się wzmaga.
Chyba szykuje się zmiana pogody.
Oby jeszcze było cieplej niż 15 stopni.
Tylko- błagam! żadnych lecących dachówek! Już jedna wymiana szyby w samochodzie wystarczy!

sobota, 21 września 2013

Tupaja przy garach w cieniu Buki

Infekcyjny glut pomału opanowany.

Ślad jego żywota znajduję jeszcze w zwitkach kawałków ręczników papierowych pozostawianych tu i ówdzie (tzw. "zwierzątka") lub pod nosem Absorberów. 
Ilości te są jednak tak małe, że serce me się raduje, bo znak to, że można będzie powrócić do uciech spacerowych, kopania darni przed domem i wzmacniania ramion. 
Moich,rzecz jasna.

Myszy już włażą do domu. Szukają kąsków, hałasują nocami, czasem i za dnia.
Dwa tygodnie temu złapały się trzy. Trzy dni pod rząd po jednej.
Na co najlepiej łapią się paszowickie myszy?
Ano- na rurki.
Kruche.

Dziś znów się łakomczuch jakiś złapał i teraz stuka żywołapką.

Odkryłam coś smacznego, a co niektórzy się zaśmieją, że wielkie zrobiłam odkrycie!
Kuskus.
Kasza z pszenicy.
Z internetu ( nie posiadam takiej łyżki drewnianej jak na fotografii)


Postanowiłam odmienić nieco monotonię sałatek makaronowych czy ryżowych i użyć tej kaszy właśnie.
Nie dość, że przygotowuje się ją błyskawicznie (zalewasz wrzątkiem, 5-10 minut i gotowe), na dodatek- takie moje i Kamaxa wrażenie, kasza chłonie to, z czym została wymieszana. 
Integruje się, jakby to ładnie napisać....

Dokonałam cudnej (będę się chwalić, a co!) - w smaku i całkiem miłej dla oka sałatki z piersi indyka w ziołach i czosnku z kukurydzą i papryką świeżą.

Oczywiście, można gderać, a że indyk, a że kukurydza- może i GMO (raczej nie, bo czytałam i jestem bardzo przeciw), a papryka nie z ogródka własnego, ale...
Smakowite było, podsypane sporą ilością chili, pieprzu. 
Absorbery też wcinały, choć Młoda mniej drapieżna i tylko kaszę z warzywami, Młody ochłapy ptaka pochłaniał.

Druga wersja sałatki- ale na słodko- to najprostsze na świecie połączenie kuskusu z bakaliami.
Też się mile w nie "poowijała" więc smacznie było.
Daktyle, śliwki suszone, żurawina, morele i słonecznik.

Wiem, że moje popisy kulinarne są niczym w porównaniu z Koleżankami Blogowymi (chylę czoła Kamo! ), ale nie to w tym wszystkim jest najważniejsze.
Sednem jest to, że kiedyś nie znosiłam garów, gotowania. 
Teraz jakoś mile mi się przy tym krząta,a  co chyba najważniejsze, przestałam trzymać się sztywnych zasad i zaczęłam popuszczać wodzy fantazji smaku.
Kuszą też nowe pomysły, przepisy.

Ile w tym wpływu programów kulinarnych które z doskoku oglądam, a  ile wpływu czegokolwiek innego, ale z pozytywnym tchnieniem, nie wiem. 
Ważne,że jest i mnie cieszy; przy okazji smakuje innym.

Nie wszystko mi się w kuchni udaje, ale nie stanowi to dla mnie katastrofy czy powodu do wyrzutów.
Ostatnia sytuacja z owocami czarnego bzu...mnie rozbawiła.

Zebrałam go trochę, wydawało mi się na oko, że mam go około pół kilograma.
Zerknełam do internetni na przepis na sok z owoców.
Przygotowałam potrzebne na tę  ilość 2 szklanki cukru i tyle samo wody.

Oczyszczone, jak Pan Bóg przykazał, owocki szurnęłam do gara, zalałam wodą; kiedy zaczęła parować sypnęłam cukier.
Zaczęłam gotować.
W przepisie stało, że trwać to ma około 2 godzin. 
Potem- na sito i buch! do gara na godzinę.

Szczęśliwa chyba ostatnio jestem, bo na zegarek nie patrzyłam, mieszałam, myłam gary, bawiłam się z Zasmarkańcami, myłam lodówkę wodą z sodą ( a co!), na drugim palniku bulgotał syrop z mięty.

Cóż. 
Kiedy skończyłam i zadecydowałam, że bez jest już gotów- zlałam.... do jednej butelki 330 ml....
Nastąpiło cudowne streszczenie bzu. 
Kondensat czysty. 
Chyba wyekstrahowało się wszystko co możliwe, całe dobrodziejstwo, normalnie!

Widzę, że moje oko mnie zawiodło i chyba lepiej wrócę do namiętnego łowienia owadów metodą przez wypatrywanie, bo w tym się lepiej orientuję...

A a propos ekstrakcji.
Siedzą w laboratorium dwie blondynki.
Jedna z nich pyta drugą: 
- Co robisz?
- Ekstrahuję.
- O! To zrób mi jednego!

Mam nadzieję, że ten ordynarny dowcip (ups!) nie spowoduje, że znów stracę członka (ups!), obserwatora, znaczy się.
Ale- jak już kiedyś, parokrotnie pisaliście na swoich blogach- kto się zniesmacza, strzela focha czy inne tam, niech nie czyta.

Ostatnio,bardzo miło mi się wraca do Muminków.
Szczególnie do Małej Mi.


Jest wiele mądrości w tych książkach, nie zawsze nacechowanych równie...energetycznie jak powyższa, ale choćby to:


  • Miałem krewnego, który studiował trygonometrię, aż mu wąsy odpadły, a kiedy już się wszystkiego nauczył, przyszła jakaś Buka i go zjadła. No i leżał potem w brzuchu Buki z całą tą swoją mądrością! ("Dolina Muminków w Listopadzie").




Książki o wiele lepiej oddają klimat i serialu nie oglądałam z takim zacięciem, nawet dzieciakiem będąc (już wtedy chyba wstępnie nastoletnim?). 
Znam wielu, którzy sięgnąwszy po bajkę telewizyjną okrzyknęli Muminki bublem, nudą czy też innym mniej wyszukanym komplementem.
Popieram, bo serial- jak dla mnie- do niczego, a tylko Muminkom zaszkodził.


Chciałam na koniec wkleić coś fajnego, ale nie umiem wyciąć kawałka filmu z YouTube.
Miało być to pozdrowieniem szczególnym dla Rogatej i dziewczyn pastereczek owieczkowych :)
No i dupa.
Nie będzie.

A jest taka fajna piosenka, z niefajnej bajki, którą mój Absorber uwielbia, a zwą się one Teległupki. Teletubisie, znaczy się.
Odcinek, w którym jest piosenka o pastereczce Ludmile.
Piosenka, jak piosenka, ale te owieczki śpiewające!
To trzeba usłyszeć...

Może Kamax mi jutro pomoże i wrzucę, bo Odcinek Teległupków trwa dwadzieścia parę minut, a to gdzieś w połowie jest. 
Nikogo nie mogłabym zadręczać ta bajką...:) 






środa, 18 września 2013

O infekcji tupajowej, dokarmianiu pokątników i "rozpustnej" kawie

Znów mnie dorwał.
Mnie i Absorbery.
Atakuje, jak zwykle, znienacka.

Po jego wniknięciu- rozbicie totalne, ból rozsadzający zatoki ( u mnie zwykle nosowe i szczękowe). 
Co ciekawe, podobno u niektórych ludzi liczba zatok jest większa niż u większości. Ci to dopiero mają!
Tu...pozdrawiam mojego Brata...

Młody posypał się w sobotę, ja i Młoda w poniedziałek.
Glutowatość doskonała.
Przy niezbyt wysokiej temperaturze.
Potem zgraje uszczypliwców w gardzieli.
Wrrr.....

Życie jednak toczy się dalej.
Zadbać o dom jakoś trzeba.
Włączyłam na dwa dni lek dostępny bez recepty, z dodatkiem pseudoefedryny.
Trochę pomogło.

A propos efedryn i innych tam, zaraz mi się skojarzyło ze środkami psychotropowymi i taki oto obrazeczek znaleziony na portalu Crazy Nauka.


Przy okazji, powiem Wam, że próbuję utrzymać jakoś naszą, niknącą niestety, populację pokątników złowieszczków (pisałam już o nich tutaj i trochę tutaj ).
Zaniosłam im do naszej okropnej łazienki na dole nieco trawy.
I...jedzą.




W łazience mieszka para.
Tak mi się zdaje, choć niestety nie znalazłam nic o ich zwyczajach w stosunkach damsko- męskich.
Tolerują się, jedzą razem więc być może?

Są pierdołowate i trzeba uważać gdzie się stąpa.
Jeden z pokątników zaplątał się w psie futro na korytarzu i chyba osłabł.
Stawiałam go na nogi, ale dalej leży.

Wkurzył się, bo "puścił" zapach, który jest naprawdę intensywny, skoro przebił woń kupy Młodej, a którą, w obecnym stanie kataru jestem w stanie przeoczyć....

Zapach ów nie jest tak przyjemny jak pluskwiaków lub gąsienic pazia żeglarza,ale cóż...Nie każdy zajada się czeremchą!

Jeśli o owadach mowa, w poniedziałek otrzymałam od  Agniechy z Konika Polskiego (jeszcze raz dziękuję!!) sukieneczkę we wzorek entomologiczny. 
Jest większa, ale chyba znajdzie inne przeznaczenie, bo jakoś nie widzę możliwości przybrania ciała z rozmiaru 38 do...42, a na na przykład zasłonkę do kuchni jak znalazł!



Infekcja robi swoje i nadal nie czuję co jem, piję.
Wszystko odczuwam jako płyn lub masę, coś ma grudki, coś chrupie, ale generalnie jem i piję, bo muszę, ale żeby mi to sprawiało jakąś radość- nie bardzo.
Tak samo jak z kawą....

Pijam kawę co ranek.
Chyba jestem uzależniona.
Jednak ostatnio, Kamax kupił u pana handlującego w Jaworze towarem prosto z zachodniej granicy i kupił kawę Jacobs Velvet, ale adresowaną do Czechów. 
Jaki mam stosunek do Czechów wiecie (jak kto nie wie niech poczyta tu ). 

Oprócz tego, że język czeski wprowadza nas podczas picia kawy w inny, bardziej zmysłowy świat (poczytajcie napisy na etykiecie)



Oczywiście nasi Bracia Czesi piszą po swojemu, a ja po swojemu interpretuję i o wiele lepiej pije mi się "rozpustną" kawę, którą cechuje  o "vyrazna chuc".

Abstrahując od języka- kawa na prawdę jest o niebo lepsza od polskiej wersji.
Znów, po proszkach do prania, płynach do naczyń, widać jak nas Zachodni postrzegają.

Polak, nie świnia, wszystko zeżre ( i użyje).

Jak widać nie wszyscy.
Szkoda tylko, bo to uderza w markę. 
Rynek dla lepszych i gorszych...
Tylko, po co mydlenie oczu i to zadęcie?



piątek, 13 września 2013

O rybach, a także o Ichneumonie, psim smalcu i co mogłoby mieć jedno z drugim wspólnego

Dziś kamieniom powiedziałam dość





 i usiadłam sobie z zamiarem napisania czegoś do rzeczy. Co z tego wyjdzie- nie wiem.
Niewiele wyszło z poczwarki rusałki pawika, którą przesiedliłam na abażur, co by Absorberom pokazać świeżo wylęgłe imago.

Się wylęgło, ale nie motyl.
Gąsienicznik. Nie odważę się oznaczyć, bo się nie znam, a binokular u rodziców.


Poczwarka wykazywała pewne objawy spasożytowania, ale nie przejęłam się tym i oczekiwałam na wynik.
Kiedy jednak na oknie pojawił się znany mi stwór , wiedziałam już, że poglądowej lekcji nie będzie,a na taką znowelizowaną o Ichneumona (tak sobie nazywam rodzinę gąsienicznikowatych Ichneumonidae), Absorbery jeszcze za małe.



Ichneumon został wypuszczony na wolność, co by spotkał partnera i znów poskładał jaja w nic nie przeczuwającej gąsienicy.
Takie życie, taka przyroda.

Szkoda, że większe odpowiedniki takich stawonogich pasożytów nie składają jaj wewnątrz  złych ludzi.

Powiem tak.
Ostatnio, jako że na własne życzenie nie oglądam wiadomości bieżących, a gazetę kupuję zwykle w czwartki i soboty dla dodatków, nie o wszystkim wiem. 
W sumie to i dobrze czasem, bo nie mam wpływu na tę bandę idiotów i złodziei na górze, a przynajmniej mniej wqrwów mną zawłada, a to się ceni, oj, ceni.

Jednakże FB dostarcza mi wystarczająco dużo informacji, a także i tę o starych, powiem tak- PADLINACH nie ludziach, babsztylach, co to w Kłobucku przerabiały psy na smalec i nim handlowały.
Nasz kochany wymiar sprawiedliwości (???), choć już o nim sp. Lepper mówił, i z tym się zgadzam, że "do sądu nie idzie się po sprawiedliwość tylko po wyrok".
Babska, wg najwyższego, nie zabijały psów w sposób okrutny, a smalec nikomu nie zaszkodził.
I co jeszcze?
A tak na dodatek, z naszych podatków przeszło 4 tys. na opłacenie obrońców zwyrodniałych babsztyli.

Tu jest artykuł.

Babsztyle- babsztylami, ale i do tego cała gromada tych, którzy wierzą w moc tego smalcu. 
Zapewne wywodzą się z bagna tych, którzy i koty ze skóry obdzierają i przykładają sobie na bolący krzyż.

Zastanawiam się czy smalec z takich ludzi komuś by zaszkodził? 
Raczej nie. 
A i zatłuczenie takiej baby nie powinno nikogo zgorszyć.
Mnie by nie zgorszyło.

Wczoraj, w naszym sklepiku wiejskim dorwałam dorsza.
Wędzonego.
Bardzo lubię tę rybę. W ogóle przepadam za rybami, a jednak rzadko je jem.
Dorsza zamierzam, przynajmniej w części, przerobić wg przepisu Kamy na hekele.

Przez przypadek znalazłam całe 5 km od Paszowic miejsce, gdzie można zjeść dobrą, świeżą rybę. Z pieca.
To Sokola ze swoją smażalnią- "Sokola Rybka".
Ceny przystępne, a i na wynos można wziąć.
Sokola jest przy krajowej trójce, jadąc od Legnicy w kierunku Jeleniej Góry, dosłownie wspomnianych parę km od zjazdu na Lipę i Paszowice.
Ryby mają z pobliskich Bolkowic. 
Polecam!





sobota, 7 września 2013

Roboczo.

Ach, jak ciepło, fajnie i w ogóle.
Aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę, że we wtorek, podobno, mają uciąć to dobrodziejstwo sprzyjającej ryciu w ziemi, łażenia i napowietrzania się, aury.

Póki co prace ziemne trwają.
Także z użyciem koparek i betoniary.


Pomocne, a trochę krzywiłam się na cenę.
Firma Fiskars to...Fiskars.
Dzielny szpadel.
(nie, nie jest to post sponsorowany, choć ... nie miałabym nic przeciwko).



Taczek wywiozłam dziś 12 (słownie: dwanaście).
Czuję w barach!
Za to kolejne drzwi przyszłego kurnika, powoli odzyskują kamienne do niego dojście.


W tym miejscu nie jest już tak słodko, bo poprzednicy nasypali tu sporo żużlu.
No i muszę zrobić porządek z rozpasaniem mrówek.
Niestety.
Pójdzie w ruch sprawdzony już środek.

A w domu, poooomału, kuchnia się robi.
Sufit powieszony, kafelki położone. 
Tylko i aż fugę trzeba dokupić, zaklajstrować dziury w płytach w suficie, pomalować.

Kłopot w tym, że zaraz obok, mamy do zrobienia łazienkę.
A tam robót czystych nie będzie.
Więc kiedy się będzie kurzyło, kuchnia się zasyfi.
Nie damy rady odciąć tego tak, żeby uniknąć zapaćkania kuchni. 
Tak więc malowanie zostawić zdaje się trzeba na zakończenie łazienki. 
Ech...

Tu w trakcie wieszania sufitu 


Kamaxa urządzenie do podwieszania płyt bez osób drugich (i trzecich) w akcji

A na koniec, fajny pomysł na gadżet do papieru toaletowego.
Tylko ja darowałabym sobie gwoździe.
Chyba, że użyć typowych kowalskich.

internet


niedziela, 1 września 2013

Być kobietą i nie zwariować...

Nie wiem czy zdążę*, bo...Absorbery, ale... spróbuję.
Gulasz się robi, psie żarcie gotuje.
Mam cholerny dzień.

Ruda znów czymś struta.
Chyba udało jej się coś pożreć na spacerze.
Od wczoraj osowiała, obolała, wymiotuje.
Dziś wodą i żółcią.
Mam nadzieję, że nie dojdzie do odwodnienia jak ostatnio.

Nawet wypad do lasu nie na długo poprawił jej humor.
W pewnym momencie stanęła i nie chciała iść dalej.
Wróciliśmy.



Przy okazji nawyciągałam trochę olszy i wierzbę do posadzenia na naszym Małym Całowaniu.
Wczoraj, z innego siedliska - jawor, szakłak, brzózkę i buka. Co się przyjmie...to się przyjmie.

Musimy jeszcze poszukać w okolicy lub kupić trochę kłujących- tarki, róże dzikie.

Te taszczenia młodych drzewek do posadzenie tylko na chwilę mnie rozluźniły.
Ogólnie to po prostu fizjologia.
Kobiki wiedzą o co hula, panowie też.
Ja tak miałam przed Absorberami i jak widać chyba wraca u mnie wszystko do normy.

Cały czas poprzedzający dzień pierwszy "najszczęśliwszego" okresu w życiu każdej kobiety to była jazda z darciem darni, taszczeniem taczek i te pe.
No i chyba się przeciążyłam, albo wszystko do kupy razem.

Brak typowego PMSa zastąpił dzień puszczenia zapór i łup!dostałam jak by to powiedzieć i w krok (po jajach?), i po łbie (jakby mi kto obuchem przywalił), i po psyche (to łzawo, to bym udusiła, bez względu na pełno- czy małoletność).

W związku z tym puściłam się z psami na spacer, ale przez niedomaganie Rudej wróciliśmy wcześniej.

Garip wlazł do wody i wyglądał na zadowolonego.



Po drodze spotkałam masakryczny widok...

Pomrów pożerający ( skrobiący tareczką) kreta
Po małym wietrzeniu- znów w Foxiuniu

Wiem, wiem...powinnam zatrzymać auto....

W domu czeka jak zwykle pełno zajęć.
Rwaniu darni odpuściłam, mimo nocnych opadów deszczu, bo...w krzyżu mnie łupie.
Obiad się udało nastawić, prasowanie czeka. Wrrr....

Więc usmażyłam sobie to:


Mówię na to kratki.
To tzw. przysmak świętokrzyski czyli mieszanina mąki pszennej,wody i spulchniacza.
Dietetyk rzekłby, że to bardzo zdrowe ;)

Moja Mama też tak uważa i zawsze, kiedy to kupowałam do smażenia nazywała je niewybrednie "gówno do smażenia".
Może więc przekąska ta, te puste kalorie, ratujące mnie w takich jak dziś chwilach, to bardziej "skratki"?
Co prawda skratki to nie efekt defekacji, ale....
Aaa...nie wszyscy wiecie co to skratki...?
To te największe zanieczyszczenia ścieków, zatrzymujące się na kratach (stąd nazwa), podczas ich oczyszczania.

Cóż. 
Tak mam czasem, że na takie coś mam ochotę. 
Czasem na chipsa, na ortofosforan.
I wiecie co? Przestałam się już tym katować.
Nie jem tego codziennie. A nawet jem rzadziej niż raz czy dwa w miesiącu.

To samo z teoriami, że kobieta przechodząca nerwowo (czy boleśnie) PMS nie akceptuje swojej kobiecości.
No kuźwa akceptuję!
Tylko do cholery, kiedy łeb boli, jestem jakaś wściekła, krew się leje z człowieka (czyli to chyba opary PMS lub takowy nie miał szans przebić się w ferworze walki o kamienie?) , czegoś mi się chce, ale nie wiem czemu i czego, a niektórego w ogóle i ani tyci, to jak mam być spokojna, rozanielona i energiczna?
A jak nie, to się okażę chłopem, tudzież dziwolągiem jakimś nie do nazwania?
Zaraz mam szukać przyczyn w dzieciństwie, wybieranych zabawkach, kolorach sukienek, a może wszystkiemu winni są rodzice? HA!

O, nie!
Jutro będzie nowy dzień, a dziś mam zamiar się nie powstrzymywać.
Oczywiście założę sobie mały kaganiec przy Absorberach, bo ...
Bo tak.

I na dodatek nie pojechałam do Dobkowa.
Kto był, niech pisze!
Może w następnym roku mi się coś uda z zaplanowanych wyjazdów zrealizować.
Chyba, że znów Los pospołu z metabolią ze mnie zadrwi.


---------------
* nie zdążyłam :)