.

.

wtorek, 24 lutego 2015

Zawirusowani

Już wiem jak być starą i chorą.
Podobno nie grypa- bo wtedy trzeba byłoby chyba ogłosić epidemię, a to kosztuje, albo za wiele zachodu.

Miałam przerwę spowodowaną alaptopią.

Lapek był u naprawy, czyszczeniu i na nowo robiony, do tego wymiana klawiatury.
Oj, nie było mnie, nie było. Aż strach patrzeć ile przeoczyłam.

Wieści z pola boju są takie, że Absorber dziś odmówił przebrania z piżamy i tylko coś skubnie, napije się, poczytamy i do łóżka. Absorberka też tylko śpi i pije, bo jako moja małą kopia, w czasie chorowania ma tak długie zęby, że ani kęs do papy trafić nie może. Tylko pijemy.

Zaczęło się w środę. Po 3 dniach w przedszkolu, a jakże.
A w nocy Absorberka już sięgnęła magicznej liczby 38,5.
Potem już tylko gorzej, bo o 9 w czwartek było 39,5.
Pognałam do przychodni i pani doktórka stwierdziła (słyszałam dokładnie, choć miała maskę na twarzy), że to wirus, ale nie grypa.
Łyknęłam.

W sobotę mnie dopadło.
Znajome rwanie w stawach, mięśniach, kościach, trzaskający łeb. Ale- 38,1.
Dziwne jak na grypę. Może rzeczywiście to nie ona.

Nie wiem co, bo po lekkim polepszeniu w niedzielę, w poniedziałek myślałam że umarłam.
Prócz bólu w czaszce, charkotu jaki z siebie dobywałam, doszło totalne rozbicie; nie miałam siły wstać. Nie jestem słabeuszem i hipochondryczką, ale nie miałam siły. 
Wiedziałam, że czeka mnie napalenie w piecu, zajęcie się dzieciakami, które czuły się już lepiej.

Zwlokłam się jakoś, ale człapałam jak stara zużyta baba.
Wszystko mnie bolało, ledwo stałam na nogach.
Szłam do kur, potem po węgiel baaardzo powoli.
Przed rozpaleniem w piecu musiałam odpocząć, bo miałam wrażenie, że stracę przytomność. 
A gorączka, przypomnę, 38,1.

Dobre Absorbery.
Kochane.

Młody cały dzień spędził przy LEGO, Młoda leżała ze mną. Tylko obsługa toaletowo- gastronomiczna wchodziła w rachubę. 
Nie byłam w stanie nic więcej.


Dziadek przybył z odsieczą, ale już trafiony odłamkiem jakiegoś szczepu i też już cierpi.
Ja dziś nieco lepiej, tylko zastanawiam się jak będzie jutro.
Młodemu się pogorszyło.
A wczoraj już hulał jak złoto.

Czasem zastanawiam się nad sensem tego przedszkola...

Pocieszam się, że to nie tylko my, ale marna to pociecha w przypadku cierpiących dzieci i własnego samopoczucia.



piątek, 13 lutego 2015

13 w piątek wyginęły dinozaury

Nie żadna tam asteroida czy inny wypierd kosmosu.
Nie czynnik boski.
Tylko:




Nie jest to jedyna niszczycielska działalność tego stworzenia.
Znane są też inne przypadki.






środa, 11 lutego 2015

Dwa kwiatki- piwo dla wybranych i jak uśpić dzieciara

Taki mały kwiatek.


Drugi- reklama, która ostatnio wpychana jest pomiędzy baki dla Absorberów.
Zachwalany jest tam medykament pomagający zasnąć dziecku.

Mamy kolejny sposób na rozwiązanie problemu jakim jest dziecko.
Lek.
Wszyscy zadowoleni!
Rodzice, farmaceuci.

A ja "gupia" poczytałabym dłużej, poopowiadała, a tu można strzelić jaką pigułę tudzież syropek i Morfi porywa nam ten kamień u nogi zwany dzieckiem. 
Przegoniłabym po podwórku, poganiała po domu, a tu syropek co zwala z nóg bachora co nie chce spać.

Oj, głupiam, głupiam ;)


niedziela, 8 lutego 2015

Wnętrzarski mini post Tupai z jajami

Plany dzisiejszego dnia pogmatwała aura.
O ile nie jestem typem co nie wyściubi nosa zza drzwi, bo zimno czy siąpi to dziś odpuściłam łażenie z tałatajstwem po polach.
Wiuwa.
Co chwila pada śnieg, a właściwie styropianowe kulki.
Słonko.
Wiuwa.
Zadymka.
Słonko.
Chmurzaście.
Wiuwa.

Eeee...
Poślizgałam się Foxem do Jawora po zakupy, zrobiłam co trzeba kurom, nastawiłam żarło dla Garipa (Ruda rąbie ostatnio suche), nastawiłam wodę na ryż i sobie klapnęłam.

Przez okno patrzę, na zachodzące już z lekka słonko


Wielki motyl mi się na jednym oknie wylęgł ;) za sprawą Mamy, bo ja to od nitki, igły i maszyny do szycia- jak najdalej....




Wcześniej puste okna, rzeczywiście nieco pusto i smutno to wyglądało. Sama teraz przyznaję, że opcja z zazdroskami jest do łyknięcia.

Przy kotle chwile siedząc, zatargałam tam ogon w postaci Jagody.


Która to Jagoda - jak i Kicia z resztą też- przepadają za destylatem z kotła



Jagoda się upasła na puchach od Dziefczynek.
Teraz tylko śpi i je.
No i wali kloce jak - podejrzewam- lew.


Kury dzielnie się niosą,  Olkę muszę przynajmniej raz dziennie przycisnąć do ziemi ręką jakby ją kogut grzmocił. Sama przykuca przy mnie i czeka...
Cholerka ....

Muszę mieć jaja....:)


sobota, 7 lutego 2015

Cuda i dziwy. Ekologiczne krowy.

Pożeram gruszki z kompotu. 
Ze smakiem.

Mam problem z dobrymi kompotami w małych ilościach.
Tak je oszczędzam, że potem szybko zjadam, wypijam, przed kolejnym sezonem.

Gruszkowy, z cynamonem i goździkami, miał być na święta zimowe.
Zapomniałam.
Chyba perfidnie.
Poszłyby dwa słoiki, a mam (miałam) cztery.

Absorberka lekko uszczknęła ząbkiem mlecznym pół gruszki, Brat jej nawet nie ruszył, bo z gruszek to on generalnie najlepiej kiełbasę wiejską.
No, przepraszam, zjada jabłka chętnie, banany i owoce sezonowe z dużym akcentem na agrest i porzeczki, zwłaszcza czarne (ach, ten zapach pluskwiany! :) ).

Siedzę, gruchy łykam, za oknem wiuwa, naczynie wyrównawcze się dopełnia .
Pływak się zawiesił, woda z kotła wylata rurką na dole to i naczynie się dopełnia- normalne...drucik od pływaka się wygnie, bo się odgiął to i wody mniej będzie się dopuszczało, ale to przy okazji zakładania grzejnika drabinki do łazienki dolnej, gdzie to od wczoraj panuje magiczne plus pięć. 
Sutki bez kontekstu erotycznego same dęba stają. 
Wesoło mam, nieprawdaż?
Tak wesoło, że pan  kolega instalator zażartował, że chciałby to widzieć, znaczy to, że ja się w tej łazience myję. 
Ano myję się i to nawet nago! A co!

Siedzę nad tym garnkiem z gruszkami i czytam.
Czytam sobie, że Duńczycy chcą wyhodować krowy specjalne.
Nie byle jakie.
Nie.
Nie z przerośniętymi anormalnie mięśniami, nie o wymionach jak banie.
Nie, nie futrzane.
Tylko takie e k o l o g i c z n e.

Nie wiem czy ekologiczne, ale z okolic paszowickich,  z Garipem szczeniakiem na planie pierwszym

Samo słowo ekologicznie, budzi we mnie uczucia jak po zmieszaniu ogórków kiszonych ze śliwkami i podlaniu tego wodą, najlepiej gazowaną, bo ekologicznych papierów do tyłka, ekologicznych aut, biur, baterii mam po kokardy.
Jeśli zaś doda się, że chodzi o wyprodukowanie ekologicznych zwierząt....

Wymyślili sobie ci mądrzy inaczej ludzie, że krowy hodowane w gospodarstwach ekologicznych same muszą być specjalnie ekologiczne. 
Nie wystarczy normalna krowa. 
Nie.
Ma warunki ekologiczne- musi być ekologiczna.

Co sprawia, że trzeba wyhodować modyfikowane ekologiczne krowy?
Ano to, że te nieekologiczne, a ras prymitywnych (a fuj!), w odróżnieniu od wysokomlecznych bidul dobrze radzą sobie na wolnym wybiegu, niestety, nie za bardzo są płodne. 
Należy tak zadziałać, żeby chciały i mogły (wiele ras jest tak już wydelikaconych, że ich racice nie dają rady w warunkach polowych) łazić po pastwisku.

Piękny i uroczy buhajek z okolic jak wyżej

Należy zadziałać na poziomie genomu i selekcjonując osobniki uzyskać takie, które spełnią oczekiwania hodowców i producentów zdrowej (oczywiście ekologicznej) żywności.

Rozumiem.
Teraz już nawet zdrowa żywność nie może być produkowana bez ingerencji w cokolwiek.
Choć tak właściwie każdy, kto choć trochę otworzy się i poczyta wie, że owszem, czysta, nieprzetworzona pasza i wolny wybieg dają zdrowsze mleko niż w przypadku krów, które słońce widzą głównie w chwili wsiadania do samochodu, który wywozi ja na rzeź, bo już im mleczność spadła. 
Bo cały proces produkcji mleka zamyka się w zautomatyzowanej oborze, przy granulatach i suszu, a nie zielonce i brykaniu po łące z pełnym wymieniem.
Dobrze byłoby, gdyby choć mogły korzystać z ruchu i pastwiska.

Co ma to wspólnego z całościowym podejściem do tematu krów mlecznych, gdzie dramat matek, którym zabiera się dzieci i wsadza do kojców i tuczy na cielęcinkę, raczej nic. Bo czy pastwiskowe, czy zamknięte w oborach całorocznych, cykl produkcyjny mają taki sam.

Z "lepszych" warunków, zielonej trawy, naturalnych pasz powstaje mleko lepsze. To zrozumiałe.
Można jeszcze wlać do kartonika z uśmiechniętą krówką co dopełni obraz szczęśliwej krowy sikającej mlekiem z radością wielką.

Nie jestem święta. 
Mleko piję.
Uczestniczę więc jako konsument w tym gównie.
Tylko wqrwia mnie dorabianie fałszywej ideologii do czegoś co z natury rzeczy jest smutne i trudne, jeśli się to rozpatruje nie w kategoriach: ofiara- pożeracz.
A już zabiegi na poziomie genów, by dostarczyć "zdrową" żywność to granda. 
Kolejny biznes.
Cóż, na wszystkim można zarobić.
A dorabiając "zdrowy" i modny przedrostek-EKO- całkiem sporo.






piątek, 6 lutego 2015

Inkwi jako żywa, zaśnięta Tupaja i co w tym czasie się zdarzyło

Tak oto po całych dniach w ilościach sztuk trzech, Absorbery znów zassały z powietrzem przedszkolnym jakiego obcego i glut zawisł Młodej u nosa, a na policzki wpełzł niezdrowy rumieniec.

Szkoda, bo śniegiem trochę rzucili z góry, mały minus za oknem, 




miło nawet choć dziś jakiś ziąb i coś z ciśnieniem, bo samą mnie zmogło i na chwilę się położyłam.
Oczywiście przy dzieciach swobodnych nie ma spania tylko drzemka, ale w tym czasie mojej słabej obecności Absoberka urżnęła sobie swoimi bezpiecznymi nożyczkami kawał grzywki. 
Tak po skosie, bardzo modnie. 

Wyrównałam i zwróciłam spokojnie uwagę, żeby już tak nie robiła.
Nie będzie.
Podobno.

Zanim mnie ścięło, w skromne progi Tupajowiska zawitała na moment Inkwizycja
Widziałyśmy się po raz pierwszy, bo ostatnim razem to otrzymałam od niej przesyłkę z herbaciarką i dodatkami

Dziś torba ta co przybyła z właścicielką owiec na wariackich papierach kryła przetwory zamknięte w słoiczki, a to pożremy razem z Absorberostwem lub sama ja sobie cichutko, w kąciku....
Bardzo serdeczne spotkanie, przynajmniej ja tak uważam i żałuję, że miałyśmy tak mało czasu.
Dzięki Inkwi i Padre raz jeszcze i wracajcie kiedy tylko Wasze drogi zbliżą się do naszych okolic! 
A także specjalnie- to też, jak najbardziej!

Odliczam dni do postawienia zagrody dla kur.
Tylko ziemia zmięknie. Myślę, że już bliżej niż dalej.
W ogóle to mimo dzisiejszej ślimakowatości popołudniowej to odczuwam lekki zew wiosenny i już bym coś robiła. 
Samych prac przy perzu czeka mnie sporo, bo jakoś tak durna niereformowalnie jestem i randapić nie będę, przejrzeć nasiona, może co dokupić. 

W domu też małe prace się szykują.
Jestem już zdecydowana na wywalenie części ściany i zrobienia drzwi z pokoju zwanego "suchą kuchnią" gdzie gotuję, a przyszłą kuchnią ze zlewem. 
Korytarz cieplejszy nie będzie, a przebicie się pozwoli na przemieszczanie ciał bez narażania na szok termiczny 18 (czy nawet 15)  kontra 5 stopni.
Pytanie tylko czy jest jakaś alternatywa dla drzwi suwanych? 
Muszą zajmować mało miejsca, bo pomieszczenie po wyprowadzce kuchenki, mebli i większości gadżetów będzie królestwem Absorberów.





niedziela, 1 lutego 2015

Spacerkowo

Dziś mnie wywiało z Tupajowiska.
Po przewietrzeniu psów, posprzątaniu wyników perystaltyki kurzego przewodu pokarmowego, podjechałam po małe zakupy (zapominając oczywiście o tej jednej rzeczy, po którą właśnie jechałam....wrrr!) i pojechałam do Danki, która to mnie czytała i czyta, była u mnie przywożąc gościniec dla całej czeredy, a teraz ja mogłam ją odwiedzić.

Rzut beretem.
W sumie także dzięki Mumii Europejskiej, bo za te kasę wybudowano drogi, którymi mogłam sobie znacznie skrócić czas dojazdu.

Po kawie i ciastusiu, przy pięknej pogodzie, z lekkim mrozikiem i słoneczkiem ładnie zawieszonym u powały nieba, ruszyłyśmy do lasu.
W okolicach Chełmca.

Post dzisiejszy mało wymagający.
Ze świeżym powietrzem z Pogórza Kaczawskiego rodem.
Miły spacer.
Miły dzień.

Oby takich jak najwięcej!

Oczywiście mój aparat nie oddaje piękna chwili, ale słonko świeciło, cienie się kładły, fajnie....

Sporo modrzewia w drzewostanie- jeszcze nie zdążyli wyrżnąć

Sobie strumyk z wolna płynie...

...płynie dalej, a powyżej śniegu trochę

Lubię mchy, choć bardziej te na powierzchniach poziomych. Do spania ;)

Płynie dalej, choć korytko zdaje się być raczej mało naturalne...