.

.

sobota, 29 sierpnia 2015

Tupaja się szlaja- Dobków.

W końcu się ruszyłam.
A myślałam, że się nie uda, bo Ola, moja ulubiona, intelygentna kura, znalazła słabe punkty stawianego wiosną ogrodzenia i zaczęła wiać. 
Na początek z córkami- Perłą i Pepitą, a za nimi, po pewnym czasie potrzebnym zapewne na połączenie styków w mózgu kurzym (nota bene nie tak mało skomplikowanym jak niektórzy sądzą)- reszta. Oprócz Tito i jednej z pozostałych kur.
Wyłażenie byłoby nawet wskazane, bo jakieś niedobitki trawy na pewno wzbogaciłyby ich dietę, ale... zaraz biorą się (jak to kuraki) za grzebanie, a ja chcę mieć jednak (zdecydowanie nawet), kawałek trawnika dla nas, człowieków. Nie dla kur.
W Mrówce nabyłam siatkę za bagatela 50 pln bez 10 groszy, ale wyboru nie miałam. Pan bardzo usłużny, jak to panowie koło 50- tki (tak sądzę), a że byłam w leginsach...Polecił się na przyszłość, z podsadzaniem nawet...Hmmmm.....
Siatkę chwacko przytrytytkałam do siatki leśnej, Absorbery podjadły nieMOMowych parówek i pojechaliśmy do Dobkowa.
Sudeckiej Zagrodzie Edukacyjnej było otwarcie. Byłam ciekawa jak wygląda to cudo.
Sama droga do Dobkowa jest miła oczom i żałowałam, że nie byłam pasażerem. 
Całe 18 km od Paszowic, jazda w lasach, mijane Wąwozy Siedmica, Lipa. Same tereny przed Dobkowem- wsią na granicy Pogórza Kaczawskiego i Gór Kaczawskich są porywające i można rzec, że... skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałabym tam mieszkać. 
Pomińmy "mało ważny" wątek zarobkowania, jakiejś pracy...Widoki przednie, bliżej gór...
Domiszcze wyrychtowali super; z mocno sfatygowanej zagrody powitał świetnie odnowiony budynek z atrakcjami. 
Sala z przekrojami wulkanów (makiety rozsuwające się by móc obejrzeć ich wnętrze)- wszak jesteśmy w Krainie Wygasłych Wulkanów, makiety z zabudową wiejską, makieta rzeki i pogląd dla niedowiarków- dlaczego nie należy zajmować terenów zalewowych rzek, platforma, gdzie można poczuć trzęsienie ziemi. Oczywiście także makieta Pogórza i Gór Kaczawskich z rezerwatami, ciekawymi wychodniami skalnymi, geologią terenów- to przykuło uwagę Absorberów ponieważ naciśnięcie guziczka z konkretną nazwą uruchamiało diodkę na makiecie. 
To samo z wulkanami, których sam mechanizm rozsuwania się bardziej nakręcał niż sam wulkan.

Makieta z korytem rzecznym, z prawdziwą wodą

Oczywiście były stragany z lokalnym rękodziełem, wytwórcami żywności przetworzonej (np. malin), ale i warsztaty lepienia w glinie, szlifowania kamyków etc.
Moje Absorbery załapały się na malowanie twarzyczek, co okupiłam wrzaskiem Młodej, bo akurat przed nią była przerwa. 
Suma summarum jednak buzie pomalowane "na spidermana" i ekipa absorberowska zadowolona:


Przy okazji promocji otwarcia, informowano o stoiskach z żarciem w stylu slow food, ale moje Potforki Kochane zarządały frytek. 
No i ... frytki zostały rzucone.



3 godziny. 
18 w stronę jedną.
Słońce.
Ludzi tłum.
Atrakcje, emocje.
Dało się we znaki...



A ja zamiast odpocząć.
Pomidory pozbierać to pojechałam tam, gdzie ludzi masa...

A jutro Pierogi czyli 8 Święto Pierogów, którego program jest tutaj : Klik , a ja tam będę latać, w gronie organizatorów. 
Może kogo spotkam? ;)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Stretching w pomidorach czyli tupajowe zagonki

Tak sobie urządziłam grządki, że wierzcie mi- nieźle się muszę nagimnastykować.
Pomidory, wsadzone w moją dziewiczą grządkę permacoolturową, przez wzgląd na brak sił na dwudziestą taczkę ziemi z wybiegu dla kur, ma tylko 30 cm miąższości, wytworzyły płaski system korzeniowy. 
W te upały i suszę sprawiło się  na medal, bo podlewałam rzadko, czasem bardzo po wierzchu. Krzaczyska porosły, owocują dzielnie.
Nie zaglądając do tabelki kto z kim się lubi, a kto gryzie, dosadziłam dynię. 
Powiem szczerze, potraktowałam temat bardzo lekko. Kto przeżyje to żyć będzie.
Teraz akcja zbierania pomidorków koktailowych wygląda tak, że rozkraczam się do szpagatu i balansuję pomiędzy tyczkami, owijam się wręcz wokół, jak jaka tancerka na rurze.
Skłony z pogłębieniem, wykroki, tułowia skręty.
A w nozdrza bucha rozgrzane popołudniowym słońcem powietrze, przesycone ( w tym miejscu) mieszaniną zapachów pomidorów i melisy. Nawet jak się czymś tu wkufię, to mi zaraz mija za sprawą aromaterapii. Polecam!

Busz, busz panie. Pomidory, komosa, wyka...
Za to gleba nie paruje i nic poza tymi gatunkami nie ma szans wyrosnąć :)

Koktailówki, wspomniana dynia- ozdobna, pnąca i całe wyposażenie siłowni

Uwielbiam schyłek lata.
Powie ktoś- nienormalna.
Otóż, to pojęcie względne. Zależy jak na to patrzeć- jak w każdym wypadku posądzania o odchyły....
Lubię koniec lata przez to niżej zawieszone słońce, przez te chłodne noce- orzeźwienie po ciepłych dniach, lubię zapachy późnoletnie, pejzaże z rżyskami, dojrzewanie pomidorów, dyń, owoców bzu.



Przez zmiany wodne i siedliskowe (za sprawą kuraków), wyciągnięte z głębiej skrywanego w glebie depozytu nasion, pojawiają się gatunki mniej wymagające.
Akurat to jedne z moich ulubionych roślin- dziewanny.


Nie dość, że miłe w dotyku to i ładne. Na dodatek sporo ciekawych owadów na nich żeruje.
Ciekawe; jest polskie przysłowie : "Gdzie rośnie dziewanna, tam bez posagu panna"...
Proste do wytłumaczenia- dziewanna, jako roślina siedlisk ubogich, piaszczystych, była oznaką małej zamożności rodziców, a tym samym córka nie była aż tak łakomym kąskiem dla kawalerów.
Cóż...coś w tym jest.
Ja jednak nadziei nie tracę, hre hre..

Cóż poza tym?
Skalniaczek mi się zmienia; nasturcje odeszły w niebyt.
Śmierdziele vel aksamitki - rządzą.
Choć i hołubiony przeze mnie łubin daje radę wraz z dmuszkiem.




Albercik już lepiej sobie radzi.
Od dwóch dni śpi już na grzędzie. Depcze też już dziewczyny.
Z Tito nie wchodzą sobie w drogę.
Mam wrażenie, że jedynym wrogiem i konkurentem dla qrdupla jestem ja.

Albercik z resztą pożera resztki makaronu (mniam)

Dziewczyna otrzepuje się po seksie.
Albert odmaszerowuje.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Maraton sklepowy i zapasy na zimę

Z radością, że słońce, że sucho i Fox pojedzie, ruszyłam nach Leignitz. 
Absorbery z Dziadkiem pojechały odwiedzić Babcię więc miałam luz. 
Parę spraw do załatwienia, przy okazji.
Choćby garipowy uwiąz.
Właściwie to koński uwiąz dla Garipa.
Karabińczyk odpadł temu  uwiązu. Niestety. Można by coś modzić, ale przy porywach 75 kg nie należy naprawiać tylko wymienić na nowe.
Odwiedziłam Decathlon i stoisko (maniunienie) dla maniaków konizny. 
Uwiązów całe dwa! rodzaje i trzy!  kolory- czerwony i brązowy. Cena 24,99. 
Zawahałam się i polazłam przez pustynię parkingową do sieciówki Kakadu. Gały mi wyszły na wierzch, kiedy zoczyłam uwiązopodobną linkę dla psa w cenie... 91,99. Ocipieli. Powiedziałam im to. Pani fuknęła, że takie są ceny, a ja na to, że są z kosmosu i wróciłam po uwiąz.

Maraton międzypółkowy czekał mnie w Oszołomie (Auchan). 
Zataszczyłam koszyk  pełen wyprawki dla Absorberów do przedszkola. A tu...całe 4 kasy czynne. Dziki tłum kłębił się przy kasach, a żadna dodatkowa nie otwierała się i nie zamierzała otworzyć. Pani kierowniczka jakiegoś szczebla (może od drabiny?), nadęta do granic wytrzymałości jej uniformu, unosiła się nad podłogą, ale problemu w małej ilości kas nie widziała. 
Szurnęłam im tym koszykiem i poszłam zanim polałaby się krew.

I tak z planowych 2 godzin, zrobiło się 4, bo musiałam wstąpić do jaworskiego teskacza.
Obładowana, wróciłam do domu, gdzie... nawet odstresować się przy rąbaniu nie mogłam, bo mi się siekiera stępiła....!

Pożarłam coś, popiłam kawą i do roboty....
Leczo i papryka w zalewie.
Na tę ostatnią użyłam przepisu Smacznej Pyzy . 
Mam nadzieję, że będzie smacznie.







I chwila spokoju przy bulgocie słoików.
Szkoda, że samotnie ;)




środa, 19 sierpnia 2015

Foxa padnięcie i czemu winna jest jarska dyeta

Wiata. Przyjdą śniegi i ... się zawali.
Póki co- ładnie sączy światło słoneczne :)
Przyroda nie zna próżni.
Jest lepiej- to się popieprzy ( i to nie w tym pozytywnym słowa znaczeniu).
Gdzieś się lepiej zrobiło (ciut), to dnia wczorajszego, postanowiłam po dniach czterech (w tym jednym z deszczem nawalnym i gradobiciem) pojechać Foxem do sklepu w Jaworze po korpusy dla psów. 
Jakiś opiekuńczy Duch mnie natchnął, szepcąc do ucha: "kup chleb z Wiadrowa!", no i zatrzymałam się pod naszym wsiowym sklepem. Zatrzymałam. Na amen(t).
Kręcenie było, akumulator daje radę, potem już tylko coś się w silniku telepoce i dupa blada, nic z tego. Znów coś mu zamokło.
Jak rasowa aktorka filmu 3 kategorii walę w kierownicę łapkami i wołam znane wszystkim (chyba...?) słowo oznaczające kobietę bardzo lekko prowadzącą się, dającą...za pieniądze.

Dobrze, że mam do domu całe 800 m.
Mogę dosiąść matiza ojcowego i pojechać znów, bo jest potrzeba. Psów.

U mnie nie ma.
Nadal bezmięsnie.
Oczywiście... to winą wszystkiego.
Boli mnie głowa- słyszę: "bo ci białka zwierzęcego brakuje".
Jestem zmęczona - patrz wyżej.
Dzieci są zmęczone- patrz wyżej....

Jeszcze się okaże, że Fox nie pali, bo przestałam jeść mięso.

O mojej "tragedii" 1/4 wsi już wiedziała.
Bo auto zostało pod sklepem.

A po 5 godzinach w słońcu, moje niemieckie, 23- letnie cudo zapaliło od dotknięcia....
Niestety, muszę ściubić i zbierać na nowe (stare, oczywiście), bo mieć auto które ma kaprysy- nie da rady.
Z resztą, szykuje się wymiana paska rozrządu (przebieg) i wyjszło, że będzie mnie kosztować o ok. 200 zł mniej niż wartość auta :)

Z dobrych informacji, które mogą coś wnieść do blogosfery:
przetestowałam już na sobie dobroczynne działanie krwawnika. Napar ze świeżego ziela (susz też działa, spokojnie), pomaga przetrwać ciężkie powodzie okresu i bóle menstruacyjne. 
Naparzasz sobie babo dzbanek i 0,5 l popijasz w ciągu dnia. 
I nie boli, i krwawienie jest krótsze i mniej obfite.

Tja...
Pół litra i hulasz jak złoto!



piątek, 14 sierpnia 2015

Wymięki upałowe

Będę nudna do zhaftowania i powiem- Nie cierpię upałów.
Mam wrażenie starobabiostwa.
Brak sił.
Weny.

A wycieczka w TAKĄ pogodę to tylko dobicie rannego źwierza jakim jest Tupaja.
Nie ja wymyślam.
Cóż. Żyć trzeba.
A młode organizmy z innych źródeł czerpią energię. 
Chyba.

Wstyd (fstyt!) straszny, ale zrobiony na nowo- ładne słowo: po rewitalizacji Park Wrocławski w Sztygarowie (klik klik ) widziałam po raz pierwszy.
W Lubinie bywam ostatnio bardzo rzadko (pomijając odwiedziny Mamy). 
Jakoś mnie tam nie ciągnie, a syf typu galerie Kuprowe Areny czy inne mnie nie kręcą. 
Dziwna jestem.

Tym razem musiałam, nie z woli własnej.
No i obejrzałam, oczywiście w tempie przyspieszonym, park dinozaurów oraz mini zoo i ptaszarnie.
Dzieciaki teraz jakieś takie dziwne....
Nic ich nie zajmuje.
Rzucą pytanie- odpowiadam, a tu już słuchacz znikł, zanim doszłam do końca wcale nie długiej odpowiedzi.
Masakra...

Prócz "dinożarłów", rzuciłam oczkiem na drób (normalne!), no i na woliery, choć bieliki czy żurawie strasznie smutno wyglądają, jak i wszystkie dzikie zwierzęta w niewoli.








Zmęczona upałem maciora świnki wietnamskiej
 (warchlaki- jak ludzkie dzieci- wprost przeciwnie...;) )

Jeden ze smutnych żurawi


Aż mi się jeden taki przypałętał i śpi ze mną teraz 


Tak jak i u większości z was, wszystko mi schnie.
Nie klnę już.
Nawet jak wieczorem wieje, błyska, ja już nadziei nie mam.
Dziewanny mi się rozsiewają, stepowieje Tupajowisko ;)
Może na razie oszczędzę wam widoków poschniętych, strzelających pod stopami traw i kwiecia.
Wodę trzeba oszczędzać, wzywają do tego i każdy kto ma trochę więcej niż objętość kubka  masy mózgowej to zrozumie.

Wieczorami padam.
Czasem jaka głupawka mnie bierze.

Ostatnio za sprawą tego obrazka z Czech, w którym nie wiem co zabawniejsze- foto czy język, którego chyba wreszcie muszę się zacząć uczyć, bo wprawia mnie w dobry nastrój:


I moja wersja w odpowiedzi na czeską:


środa, 5 sierpnia 2015

Pi, pi, pi, pi...sygnał zajętości.

Ano jestem zajęta.
W sumie to mało powiedziane.
Nie ma mnie prawie w sieci, bo nie mam czasu...

W sumie dobdzie.
Na miesiąc dostałam pracę. 
Jak dla mnie wyzwanie, bo z dzieciakami.

Padam na trufle nosową ( nie wiem jak nochal nazywa się u tupajowatych).
Nowe zagadnienie w sumie, bo pracowałam z dzieciakami w lesie, pogadując o środowisku i zwierzynie, a tu ful wypas sporo w nim zasadzkas. 
Przekrój wiekowy od 7 do 14 z porywem do 17 lat....

Mama mia!

wiem, że wszystkich chyba meczą te upały.
Mnie to chyba najbardziej!
Wszystko mi usycha!
Walczę o pomidory, dynie. 
Kfiatki już przegrały...

Wodę trzeba oszczędzać.
Nasza rzeczułka wyschła....

Wieczorami nie widzę.
Wycieraczki by się przydały.
Oczy całe w "szmatach" i mgle.
Czekam na pismo z NFZ ze zniżką na pingle.

Dziś na chwilę, z dziatwą nie moją byłam w Szklarskiej...
Os zatrzęsienie!
No i leleń.
Może uciekł przed bałwanami (tak- BAŁWANAMI)  z piórkiem w kapelusiku?








Jeżu...jak ja kocham góry....

Pozdrowienia i buziaki dla wszystkich co choć trochę tęsknili ;)