.

.

niedziela, 30 czerwca 2013

O wesołym kosiarzu, wściekłości tupajowej i co jedno ma z drugim wspólnego.

Dziś już nie o członkach, choć wszystkich Was pozdrawiam! :)
Kończy się ten weekend, średnio udany, ale nie mam zamiaru wypisywać tu gorzkich żalów.

Piątek był piekielny.
W czwartek kosiarz dotarł.
Wykosił na tyle, na ile pozwalała mu pojemność jego krwi.
Pojemność promilowa....

Nie udało mi się złapać gościa, który wykonywał podmurówkę, a do tego ma zacięcie do koszenia (na plebanii, ho ho!). Polecono mi innego.
No i kurde...

W piątek krew mnie zalała.
W sobotę po raz drugi.
Kamaxa zalała krew też; oczywiście inaczej, w samczy sposób.

Pan kosiarz był już- jak nakazuje obyczaj- wcięty, ale już i poprawiony, bo po stypie byłego zastępcy wójta.
Nie znam gościa więc trudno było mi ocenić, na ile ma on ruchy zborne.
Ogólnie wyglądało, że radę da.
Oburzył się nawet jak mu rośliny pokazywałam, których ma nie ruszać.
Że wie, że on chłop to wie!
Pogadaliśmy chwilę, miło się gadało nawet; specyficznie- ale dało radę.

I o!kurdelebele, jak dał!

Pokazałam gdzie ma ciąć, powiedziałam gdzie co rośnie.
No i na tym zostało.

Facet miał chyba autoreset.

Wyciął mi miętę, melisę, ze dwa żywotniki (o średnicy pieńka średniej grubości kciuka), dwa derenie, trzmielinę, miscantusa, borówkę, malinę, a do tego wycharatał wszystkie posadzone przez Kamaxa, przy płocie drzewa.

Kiedy ów mój to zobaczył...chłopa pogonił.
Nie wiem co powiedział dokładnie, bo możliwym jest, że powiedział więcej niż mnie.

Mijałam tego chłopa cholernego, jadąc na zakupy w sobotę...
Nie zatrzymałam się, bo mogłoby to grozić awanturą na całą wieś.
Na samo wspomnienie szkód i armagedonu rośnie mi ciśnienie i zapewne jak gościa spotkam jutro czy pojutrze to mu swoje powiem.

No i powiedzcie mi, czy wychodzi na to, że masz się człowieku, kurcze, znać na wszystkim i samemu wszystko zrobić?
Przecież sami nie damy rady.
Czas głównie.
Czas, którego brak.

Nie dopilnowaliśmy?
A co?
Mam za chłopem z podkaszarką chodzić?
To już bym chyba sama na plecy sobie ją założyła....

Teraz 3/4 powierzchni skoszone, oczywiście nie zgrabione.

Nie wiem...
Czasem chce mi się wyć....

Widoki pogodowe też nie najlepsze, bo oto nadchodzi lipiec, najbardziej deszczowy miesiąc w kraju, a u nas, ma padać już we wtorek.

Czyli- były 4 dni bez deszczu.
A dziś całe  16 stopni.
Zimno- konserwuje!

Ahoj!







czwartek, 27 czerwca 2013

100 członków. I nic, a nic o erotyce :)

Nie, nie, moi mili.
Nie będzie żadnych wyuzdanych tekstów.
Amaranta- jako setna, zapisała się jako mniej-lub częściej depcząca po ścieżkach tupajowych....
Pozdrawiam serdecznie!

Wszystkim czytaczom, prężącym się przed monitorami, z fal(l)ującymi palcami po klawiaturze swych komputerów, lapków czy też innych zdobyczy techniki, stającym twarzą w twarz z codziennością tupajową,o wilgotnych od wzruszeń mych przemyśleń oczach, by po wybuchu intensywnych uczuć po lekturze opaść wyczerpanymi i szczęśliwymi....- wiele dobrego, a dobrym- najlepszego!


P.S.
Jeden z uczestników oglądactwa się wypisał.Ponieważ post trąci erosem.
I cóż. Mam 99...Buuuuuuu..........
Chyba pójdę w pokrzywy się wychłostać.












wtorek, 25 czerwca 2013

Raz jeszcze deszcze i ciekawy blog do poczytania

Nie tylko u nas armagedon związany z przepiękną aurą.
Kretowata hula Miśkiem niczym amfibią , a ja się z domu nie ruszam, bo- po pierwsze primo- nie mam czym, bo Kamax Foxiuniem moim teraz jeździ, a po drugie primo- deszcz wali z nieba hektolitrami, że nawet gdybym ośmieliła się wyjść na dłużej z domu, wypadałoby wziąć chyba jakiś żel pod prysznic i gąbkę. 
Byłoby dwa w jednym. Wyjście po sprawunki i prysznic.
Zimny do tego, bo rtęć powędrowała aż do 12 kreseczki.

Psy rano wyciągałam na sikanie siłą.
Na naszym bagnie woda stagnuje już do kostek.
Ze studni zalanej wylewa się....prawie jak z kogoś zalanego,ale nie wodą.

Moje donice z kwiatkami, które wystawiłam przed drzwiami, przeżywają stres wymywania  ich gleby w donicach.
Niedługo chyba zostanie największa frakcja kamyczków, a wszelkie ilaste spłyną...
Ale co tam....
Najwyżej posadzę coś, co lubi kamieniste podłoże, he he...pionierów jakichś.

Tak sobie poczytałam blogi- w międzyczasie robiąc szybką sałatkę z kurczakiem i makaronem- i dziś w Goleniowie  tekst, który przytaczam w całości, a samego bloga polecam serdecznie.

Oddam dziecko w dobre ręce

"Oto list jaki mógłby przyjść na adres jakieś placówki opiekuńczo wychowawczej na terenie naszego kraju :
 Szanowni Państwo
 Serce mi się ściska ale jestem w sytuacji bez wyjścia. Poszukuje nowego domu dla mojego 10 miesięcznego dziecka. Razem z nami mieszka też nasz ukochany sześcioletni pies racy labrador o imieniu Max.. Piesio jest  oczkiem w głowie, wielka radością i pociechą w trudnych chwilach. Niestety od czasu gdy na świat przyszło dziecko Max źle znosi jego obecność, z dnia na dzień staje się smutniejszy , gaśnie w oczach. Pojawiły się objawy alergii na ślinę malca, który raczkując zanieczyszcza podłogę , po której chodzi piesek. Dziecko zabiera mu zabawki, wchodzi do jego kojca , odbiera mu poczucie bezpieczeństwa. Ostatnio nawet nasze dziecko pociągnęło Maksa za ucho. Boimy się o jego zdrowie i życie. Mąż właśnie stracił pracę i zaczyna nam brakować na jedzenie dla psa. Teraz zdaję sobie sprawę , że decyzja o przyjściu na świat dziecka była nieprzemyślana ale stało się. Jeśli Państwo nie mogą zająć się dzieckiem to proszę o wskazanie miejsca gdzie mogłabym je zostawić.
Z Wyrazami Szacunku".
 
 
Sama mam dwa psy i dwoje Absorberów.
I jedne, i drugie wymagają troski.
Niestety- przyznam bez bicia, że dzieci na razie bardziej mnie absorbują, co wywołuje u mnie wyrzuty sumienia, bo wiem, że powinnam dać siebie więcej psom. 
Psom, które do domu wzięłam, odpowiedzialnie, z pełna świadomością.

Jednak nigdy nie pomyślałabym, że mogę oddać któreś z nich, bo narodziły się dzieci.
A w wielu domach tak to niestety wygląda.
Pies idzie na ulicę (w najlepszym wypadku), bo państwo ma nowe istotki do przytulania.




poniedziałek, 24 czerwca 2013

I tak się turlam....

Poniedziałek.
Anka Wrocławianka pisze , że dla niej poniedziałek to najlepszy dzień na pisanie posta.

U mnie nie ma ostatnio takiego dnia, a w ogóle to u mnie pisanie zdarza się przypadkiem właściwie.
Jedno- w kółko to samo.
Drugie- deficyt czasowy i absorpcja przez Absorbery doskonała!

Po paru dniach sprzyjającej desantowi na podwórko tudzież przemieszczaniu się w promilu kilometra- dwóch od Tupajowiska pogodzie, zerknęłam (zupełnie niepotrzebnie) na prognozę na najbliższe dni.....
Cóż. 
Zaplanowano nam dwa dni z nieprzerwanym deszczem, ciepłotą na poziomie łap pingwina.

Ech, a już było tak cudownie!
Mogłam narzekać na skwar i oblepiające ciało, wilgotne powietrze!

Dziś zapuściłam we wsi wici w poszukiwaniu faceta z kosą.
Ma przyjść i skosić tę naszą dżunglę chwastową.
Na razie nie dotarł.

Jutro ma lać, więc pewnie z koszenia nici.
Pojutrze też.

Wakacje zapowiadają się stagnująco.
Także muszę sobie poszukać jakichś rozrywek in situ.

Jakże smutne będą to chwile dla mnie matki-rodzicielki, bo basenik za malutki na moje cielsko, do piaskownicy też się nie zmieszczę, rowerek ma za małe siedzisko, traktorek też odpada, że nie wspomnę o drewnianym koniku na biegunach.
Eeeeee....

Za to jest mi miło na sercu, bo oto parę roślin, które zabrałam z firmy udając się na urlop wychowawczy, "rozwinęło skrzydła".
Z anginki vel geranium, urwałam gałązkę. Minął miesiąc, a się rozpuściła ladacznica kilkunastoma listkami, do tego wypączkowała masę nowych listeczków.

Lipka vel klonik.
Chuchro takie.
Nie chcieli jej. Wstawili do łazienki.
Zabrałam bidę, bo mi jej żal się zrobiło.
No i odpłaciła. Też się napuszczała liści, że musiałam ją ciachnąć, bo się już do ziemi gięła.
Piękna, zielona - nie seledynowa, zch(l)orowana".

No i sansewerie moje ulubione.
Aż już doniczke rozsadzały. Nikt im nie pomógł.
Stoją sobie teraz u mnie i wyciągają się do światła.
Piękne!

Nie wiem, jak można nie lubić kwiatków doniczkowych....
Siedzi to cicho, kuwety nie potrzebuje.
Kawałek doniczki i wodę. Czasem przesadzić trzeba. No i pogadać,pogłaskać po listku,a czasem tylko z miłością lekką spojrzeć.
Prawie jak...kobieta :D : D



Znów w tym roku dałam ciała i nic nie zrobiliśmy na Noc Kupały.
Przespałam.
Kładę Absorbery, a że Młody zasypia ze mną w łóżku, to i często i ja zasnę...
Potem już tylko pozostaje mi przerzucić delikwenta do łóżeczka i samej się udać w objęcia Orfiego.
Kiedy wczoraj Młody zasnął przed 21-wszą (Młoda wcześniej pada), nie wiedziałąm co zrobić z taką ilością wolnego wieczoru!

Miotałam się- czy gazeta, czy książka, a może jakaś maseczka na liczko sfatygowane ?
I cóż?
Ano....
Dałam jeść psom i....poszłam spać.

Perystaltyka życia wygrała z potrzebami wyższymi.

Trochę mi ręce opadły też, bo sąsiad jednak sie buduje.
Miał tego nie robić, ale jednak.
Dziś koparka Tauronu kładła kable.
Panowie pewnie delektowali się widokami naszych pokrzyw wielkości wyrośniętych karłów i bzów, którymi wykarmiłoby się stado baranów tudzież innych przeżuwających.
Poszłam zerwać  pokątne truskawki (ze trzy krzaczki na krzyż) dla Absorberów, ale wyglądało, jakbym je zbierała w obawie przed tauronowcami.
A ci nie wyglądali jakoś złowieszczo.

Truskawki były smaczne.
To wystarczyło, żeby Młoda rozgniotła ich parę w wózku, na sobie, omijając swoją paszczę.
Dzieciak wyglądał jak po ostrzale z kałasznikowa, ale co tam; chodziłam z nią po naszej mini wersji ogródka rekreacyjnego, bo na reszcie działki obszar poligonów doświadczalnych badaczy właściwości parzących kwasu mrówkowego, tudzież wielbicieli rusałek kratkowców i rusałek pawików, do których ja sama się zaliczam.
Roku zeszłego, żerowało na naszych pokrzywach sporo gąsienic, także i ja mam swój wkład w powiększanie populacji tych przemiłych motyli.

Dzień zakończyła niżowa zmuła.
Modliłam się do swoich Opiekuńczych, co by sie dzień juz skończył, bo nie wyrabiam.
I usłyszeli.

Musiałam tylko ścierpieć trzy odcinki Teległupków (moja osobista nazwa Teletubisiów) (czemu i moje dziecko zachwyciło się tym idiotycznym filmikiem???)przed i po myciu zębów i nastąpiła cisza.....
Absorbery śpią.

A ja...Cóż.
Za Anką- popełniam tego posta, coś może na ząb i - siup, do łóżka.
Spać, oczywiście.
















 

środa, 19 czerwca 2013

30 stopni w cieniu

No, to mamy lato.
I cóż robi ludź- ano- ludź narzeka.
Że gorąc(o), że parno, że okropnie....

Częściowo zgodzić się mogę.

Wszystko u nas wilgotne....
No już widzę te chochliki w niektórych oczkach!

Podłogą wyłazi woda z murów i ta co jej strażacy do końca nie wypompowali.

Sezon basenowy rozpoczęłam, dmuchając Absorberom mały basenik. 
Było chlupotanie, wesołe krzyki i woda wkoło, a potem wrzaski nieludzkie, bo z wody wyciągałam.

Garip dostał nowy łańcuch (bu...- płot dalej czeka na wsparcie finansowe), bo linkę stalową zerwał i zwiał na wieś.
Łańcuch długi, nasz chłopak się w niego często zaplątuje, ale ma teraz plus- starcza, aby przeleżeć cały dzień w domu, na zimnej i wilgotnej posadzce.

Garip leży, tuż lub na mokrej szmacie. W planie drugim- Jagoda obok zgrzewki wody...jakbyśmy swojej mieli mało....


Wstrętne kociszcze jagodowe zabiło nam małego kopciuszka. 
Dwa razy ratowałam, ale dziś już  zewłok znalazłam. 
Niech ją dunder świśnie, małpę kocią jedną!

Sąsiedzi nam się budują.
Mieli się tylko rekreować, a tu- dupa. 
Jeżdżą nam teraz ciągniki z gruzem.
Ech....

Za oknem kuchni "wieczniesięrobiącej"- bzy. 
Już pisałam, że się nam porozrastały niemiłosiernie.
Ale żeby do okien tak zaglądały?

Bzy, pokrzywy...Armagedon tupajowy








Znów musiałam wydać wojnę sukcesji miedzy naszymi kamieniami podwórkowymi.
Wynik- dwie taczki darni plus babki, mniszki, taszniki....
A przed drzwiami sobie doniczki postawiłam. A co!
Czego Garip nie rozniesie- będzie jakoś kwitło.
Ułanka już kwitnie, ale nasturcjom trochę słońca brak....



Uff...Gorąco.
Dobrze, że jest cień pod schodami i...długi jęzor....;)


środa, 12 czerwca 2013

Jak w Tupajowisku straż pożarna działała i czemu z kośćmi dla psów przesadzać nie można.

No...to tak, w skrócie:
staliśmy się na chwilę przyczyną wiejskiego zbiegowiska, bo Kamax, zamiast oczywiście zrobić, co miał zrobić, zajrzał do piwnicy.
A tam- no cóż....

Pogoda jaka była- sami wiecie (na pewno wiedzą to mieszkańcy Dolnego Śląska), a co poniektórzy może przeczytali w poprzednim poście.

A więc wody było nieco poniżej ostatniego stopnia schodków do piwnicy i nie mówię tu o schodku na dole...

Jeszcze chwila i miałabym samoistne mycie podłóg na parterze.

Nie wahając się zbyt długo, bo jak wiadomo można by się jeszcze rozmyślić, wezwaliśmy naszych strażaków, co maja swoją siedzibę 3 domy dalej.
Przyjechali po 5 min.
Zbadali teren, ocenili co trzeba. Stwierdzili, że rzeczywiście pomoc jest nam potrzebna i zaczęli pompować.

Niestety, nawet strażacy mają pompy różne i tą jedna pompą pompowaliby długo. Zawezwali więc jednostkę z Jawora. Ta miała pompę, ale miała za krótki wąż . Po pytona polecieli pieszo do remizy.

I tak było widowisko.
2 wozy strażackie, Gniewko w wniebowzięty, bo ma teraz parcie na "ijo-ijo". Zasnął dopiero kiedy pojechali, czyli 20 po 22-giej.

Kamaxa wywiało i już myślałam, że ślady strażakowych gumiaków sama będę ścierać, ale powrócił.
Po prostu... ludzie się rozgadali, a i o tym, że ten dom ma historie i każdy rodowity Paszowiczanin po czterdziestce go zna, bo w nim był, biegał jako pacholę et cetera....
Ludzie nam kibicują, bo chałupy żal.
Każdy jednak zdaje sobie sprawę z pieniędzy jakie trzeba w nią włożyć, że o pracy nie wspomnę.

A błota nasze nie wiem kiedy obeschną.
Strażacy wylali wodę do studzienki koło plebanii. Mam nadzieję, że ksiądz nie za mocno się zeźlił.

A tak poza tym?
Ruda nam się kosćmi zaczopowała i było z nią ciężko.
W poniedziałek dostała kroplówkę podskórnie, antybiotyki i leki rozkurczowe.
Były obawy o jej zdrowie, bo rano, w poniedziałek stwierdziłam, że jest już odwodniona. Nie miałam auta wiec mogłam z nią pojechać dopiero po powrocie Kamaxa.

Całe szczęście sytuacja opanowana.
Dziś była kontrola, ale wymiotów już nie ma (wymiotowała wodą, którą wypijała), kupa w porządku (była krew). 
Poza tym inny pies. 
W piątek wizyta na antybiotyk i coś przeciwzapalnego.

Cieszę się, ze się dziwucha pozbierała, bo nie darowałabym sobie...
Bo przecież to ja do tego doprowadziłam.
Gnaty dostały dwa razy w tygodniu. No i się zapchała. 
A że je zachłannie (Garip część kości zostawia), to się stało.

Ruda ma 7 lat.
Niby nie dużo, ale już zęby gorsze, jelita gorzej pracują; także zdecydowałam (po konsultacji z wetem), że kości  już dostawać nie będzie. 
Ewentualnie tylko te czyszczaki ze ścięgien. 
Drugi raz kolejnych stresów nie chcę przechodzić; a i ona się najadła bólu i strachu.

Jutro Sztygarowo na dwa dni, co by Młodego zresocjalizować miastowo.


piątek, 7 czerwca 2013

Trochę lepiej, ale tylko trochę...;)

Nareszcie...!
Słońce świeci.
Oczywiście, w ramach ostatniej mojej chandry, niczym Kłapouchy, ganię swój zachwyt słowami- "spokojnie, zaraz znów będzie padać", ale...Mam nadzieję, że moja radość potrwa dłużej niż jedno popołudnie?

Wczoraj dokonałam zbiorów naszego bzu czarnego, a dokładnie rzecz ujmując kiści kwiatostanów, celem zrobienia soku.
Oczywiście wg starej, corocznej receptury, o której pisałam rok temu .

W tym roku, prócz kwietnicy, przyniosłam też na bzie ślimaka z hordy pomrowów.
Nie dziwię się...Ślimaki wchodzą mi też do domu, bo drzwi mamy szczelne jak jasna cholera!*

Kiście bzu czarnego w pełnej krasie

Hop- do gara


W uścisku z cytryn, w kąpieli w wodzie z cukrem- do ciemnego, chłodnego, tak na 3-4 dni


Absorbery oczywiście mi trochę przeszkadzały; Młoda zbierała porozrzucaną przez Młodego soczewicę, a nauczona już, ze do papy tego pchać nie wolno, za każdym razem kiedy ją znajdzie- wystawia rączkę, żebym jej ją odebrała.

Młody naoglądał się rąbania drewna i wali czym popadnie w co popadnie, do tego ukłąda stosy zabawek, niby je podpala, a potem gasi...
Jest na etapie strażakowania.
Muszę zakupić jakiś hełm, sikawkę....

Błoto u nas na razie nie schnie...bo i jak- od 2 godzin słońca?
Dowiedziałam się tymczasem od pana, co mnie zawsze zaczepia kiedy przechodzę obok jego domu, że  na naszym podwórku zawsze woda stała.
Czyli, rzeczywiście, po Niemcu już tylko błoto...

Stwierdziłam dziś po raz kolejny, zastanawiając się chwilę nad sobą, że chyba rzeczywiście jestem normalna inaczej, bo po dniach dołów psychicznych z wapnem na dnie, wystarczyło słonko, śpiew szpaków, kosów, pierwiosnków i jeszcze jakiegoś ptaka, co go nie mogę rozszyfrować, bo się chowa i już mi lepiej.

Pewnie na chwilę, ale co tam...

Nie wiem...czy mi tak niewiele do szczęścia potrzeba czy juz kompeltnie zdurniałam?
Bo, że zdurniałam to wiadome.
W ruderze, z błotem i innym kłopotem....

A propos błota...
Górę domu trzeba odciąć.Póki co zapora z byłego łóżeczka dziecięcego.
Sorki, psowate, ale się wykończę tym sprzątaniem.
Już niemal przyspawana jestem do wiadra z wodą i szmaty!
Jak nie zetrę- wszystko ląduje w pokojach, apotem w papie Natki.

Nie przesadzam z czystością, bo "brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko", ale....bez przesadyzmu.


Trawa oczywiście po kolana.
Pokrzywy też.

Bez się rozrósł. Trzeba zbierać, bo na jesieni część musi paść ofiarą piły....
Chociaż....ja to bym go nie ruszała....
Podobno pod fundament wchodzi...
Wgryza się nam tam, gadzina jedna zdrowa.

Ja tam go lubię...mimo wszystko.
Poza tym...gdzie pójdą Bzionki?


------
P.S. (ze trzy godziny później)

Ślimaka znalazłam też w kaloszu....
Nie ma nic bardziej ohydnego, jak natrafić gołą stopą na coś zimnego, miękkiego i poruszającego się...w kaloszu.






poniedziałek, 3 czerwca 2013

Małe Całowanie w Tupajowisku

Nic się nie zmienia.
Co się trochę przejaśni- ale bez przebłysków słońca- to znów leje.
Psy nie chcą wychodzić na dwór; w domu zrobiły sobie latrynę.

Jakieś propozycje na neutralizacje samczego psiego moczu?
Wrrr.....

Chyba zapiszę się do stowarzyszenia Centrum Ochrony Mokradeł CMOK .
O moim podwórku pisałam już ponad rok temu .
Niestety nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Głównie za sprawą finansową, bo - powiedzmy sobie szczerze, że aby zrobić porządek z wodą stagnującą u nas przed domem, trzeba by grubych tysięcy.

Przez codzienne siąpienia, padania, oberwania chmur, ulewy i co tam jeszcze, pod podwórku nie chodzi się zwyczajnie.
Każdemu stąpnięciu bowiem towarzyszy odgłos soczystego zassania gumiaka....

Naprawdę, mam już dość.
Wykopać sobie staw? Czy co?

Obsadzamy ostatnio na potęgę, co by drzewa nam to choć trochę osuszały, ale trzeba trochę poczekać, aja niecierpliwa jestem.
System drenarski całkiem zniszczony przez polaczków.
Chyba im się fajnie w gumiokach łaziło z domu do trzody...

A czemu Małe Całowanie?
Jest taki obszar, w Mazowieckiem,  gdzie na obszarze ponad tysiąca hektarów, rozpościerają się obszary torfowisk niskich, z rzadkimi gatunkami roślin oraz zwierząt (w tym modraszków- modraszka telejusa i czerwończyka fioletka).

To Bagno Całowanie- obszar chroniony, także w ramach Natura 2000.
Występuje tam także mozaika innych siedlisk z ciekawymi zbiorowiskami, także to raj dla fitosocjologów i wszelkich wielbicieli łażenia po chaszczach, łąkach,w poszukiwaniu przemiłych form życia.

U mnie Małe Całowanie - ubogie w roślinność- tylko trawska, babka lancetowata, łopiany....

A teraz z innej beczki (bez wody)-

Pytanie do kotolubów-
jestem raczej psiofilką, ale koty mnie zastanawiają czasem...
Zwłaszcza Kicia, która raczej została półdzika- zawsze, kiedy jestem mocno wściekła (nie na zwierzaki), ta kotka się szczególnie wtedy do mnie łasi i przymila.
Chce mi odebrać ten wqurw? :)