.

.

wtorek, 29 maja 2012

Nowe życie, alergie i dziki bez

Nasza mała jutro kończy drugi tydzień życia.
Ssie mamę, trochę się porozgląda, zrobi kupę, trochę lub więcej uleje (kolejność do wyboru) i śpi.
Na razie śpi.

Jak pójdzie w ślady Brata- nie będę miała lekko...
Ten "ślumpił się" całymi dniami i jak znikałam z pola widzenia włączał alarm- ALONE !i płakał.
Stąd też albo tankował mleko, albo wisiał na kontakcie wzrokowym ze mną.
Nie muszę chyba tłumaczyć jak to się odbijało na kondycji domu, dbaniu o obiady czy inne tam fanaberie...w rodzaju wyjścia do toalety.





Nie tylko u nas nowe życie.
W naszej stajni, która nadal służy na razie za przytulisko dla bebechów samochodowych, sanek i wszystkiego co się może jeszcze przydać, założyły gniazdo dymówki.








Samica siedzi na jajkach.
Mam nadzieję, ze nasze kotki nie przyczynią się do osierocenia przyszłych pisklaków tudzież nie zamordują ich.






W powietrzu fruwa "wata" z kwiatostanów topól, pyłki różnorakie. Na alergików pada blady strach!
Sama nim byłam.
Czasem jeszcze kichnę sobie, ale już mniej.

Żyjąc w dobie detergentów, czystości dziwnie pojętej, wyręczamy nasz system immunologiczny z należnej mu roli. Ten- nudząc się, zaczyna walczyć z substancjami, które z alergenami w normalnych warunkach nie mają nic wspólnego.
Czy nasi przodkowie kichali wskutek wdychania zarodników pleśni? Nie sądzę.

Śmiem twierdzić, za niektórymi naukowcami, ze alergie i astma to choroby psychosomatyczne.
Duszność jest wynikiem nadopiekuńczości rodziców, "przytłamszenia" miłością, źle pojętą opieką, a także kontrolą dzieci przez matkę czy ojca.
Powoduje to spinanie się, a co za tym idzie skurcz...oskrzeli na przykład.

Wielu ludziom mijają objawy alergii czy astmy po opuszczeniu rodzinnego domu.
Uczuleni na pleśnie, kurz, sierść zwierząt- trafiają na wieś, do domu z przeszłością, grzybem na ścianach,kurzem, omłotami w ścianach i podsufitce i co?
Nie duszą się...
Magia?
Może....:)

Czasem ktoś wpadnie na dobry pomysł...Tak jak Kamax, który uleczył mnie z uczulenia na oregano- teraz jedną z moich ulubionych przypraw.
Sama uleczyłam się z alergii na kocią sierść...sprawiając sobie kota.

Nasze dzieci chowamy w mało sterylnych warunkach.
Nie szalejemy jak Młody obliże brudne rączki, nie wyparzam smoczków, butelki może parę razy- jak był bardzo malutki.
Dzieci maja styczność ze zwierzakami naszymi, dotykają i smakują otoczenie.

To nie przyroda nas dręczy i zabija- to my sami....

Dziś kolejny piękny, majowy dzień.
Serce rwie mi się już na pola, do lasu...A tu- kicha.
Teraz czas na inne sprawy.
Nie dla mnie na razie błądzenie po chaszczach, taplanie w błocie (oprócz podwórkowego), rycie w ściółce w poszukiwaniu poczwarek...

Nastał czas matkowania i- czasem tęskniąc za dawnym życiem- trzeba zrobić małą przerwę w przejawach własnego żywota.

Dwa, trzy lata...A potem może i Młode załapią bakcyla botanika? entomologa? moluskologa? ornitologa? Zwyczajnego "przyrodnika" o wiedzy ogólnej, z tendencja do którychś szczególnych rodzajów, królestw? Ech...ciekawe, ciekawe...Na ile geny są w stanie to determinować.

Obydwoje z takimi zainteresowaniami, może i młodzież coś z tego załapie? Czy to zaraźliwe?
Miło by było, miast samotnie łazić z czerpakiem po łące, słyszeć u boku wesoły szczebiot rozentuzjazmowanego złapanym chrząszczem czy też rzadkim okazem rośliny małego człowieka.

Na razie musi mi starczać to co za oknem. A tam klimaty przeróżne...

Głownie psowate.
Na przykład Ruda i jej galeryjka na budynku gospodarczym.
Bardzo fajnie się z niej zeskakuje (ok. 1,80 m) i leci na wieś, co przy dość ruchliwej ulicy przyprawia mnie o palpitacje serca.
Rudą nie- bo po co.



Garip z kolej po odpięciu z linki (płot jeszcze nie powstał, niestety), szaleje.
Trudno się dziwić.
Energia go rozpiera.









A co z bzem?

Tak mi sie nasunęło po pierwsze primo-
martwiłam się, ze nie będę miała soku na jesienno- zimowy czas, bo czasu :) nie będzie na poszukiwania krzewów w okolicy, a mama też może czasu nie mieć.

I co się narobiło?
A to, ze jak w poprzednim roku po kątach chowały się u nas jakieś 2-3 krzaki, tak teraz- prawie inwazja!



Cieszy mnie to, bo mogłam dziś dokonać zbiorów i jak tylko zaopatrzeniowiec mój przywiezie cukier i cytryny, zrobię sok.















Przepis na sok z kwiatów bzu czarnego
40 kiści kwiatostanów
2 l przegotowanej wody
2 kg cukru
3 cytryny- sparzone, umyte



Po zbiorze dobrze jest baldachy wyłożyć na stół, tudzież inną płaską powierzchnie, aby ułatwić różnym żyjątkom opuszczenie kwiatów. Za dużo białka w naparze może przyczynić się do jego psucia się :)



Bez zalać osłodzoną, przestudzona wodą, dodać pokrojone w plasterki cytryny.
Odstawić na 3-4 dni , pod przykryciem, w chłodnym (ale nie lodówce) miejscu.
Po tym czasie zlać do butelek.
Pasteryzować- małe butelki- jak po frugo, kubusiach- 15-20 min.


Sok jest rewelacyjny w profilaktyce przeziębień, albo jeśli już nas dopadną. Latem też czasem używam do herbaty.

Po drugie primo...-
Autorzy książki "Żyjący ogród" (J. Paungger i T. Poppe)
 piszą w którymś z rozdziałów, że rośliny wędrują za ludźmi. Nie w sensie inwazji, synantropizacji. Bardziej może "magicznie" czyli nie dla twardo stąpających po ziemi.
W swojej wieloletniej praktyce i obserwacjach, zauważyli, że skład botaniczny obejścia domu, ogrodów (nie piszemy tu o gatunkach roślin użytkowych czy ozdobnych), zmienia się po zmianie właścicieli...

U nas można by to też podciągnąć...bzu nie było- teraz rozbisurmanił się, że ho-ho.
Nadmienić należy, że rośliny, które bujniej rozwijają się w otoczeniu ludzkiej siedziby lub też takie, które przybywają do niej to te, których to dany człowiek najbardziej potrzebuje.

W naszym zaniedbanym skrawku ogródka rządzą pokrzywy (przemiana materii, stawy, nerki, krwiotwórczo), bluszczyk kurdybanek, bez czarny, podagrycznik (dna moczanowa, nerki), mniszek (oczyszczanie, jelita, krwiotwórczo) Można rzec wszystko, czego potrzeba do leczenia wspólnych niedomagań.

Ha, tak sobie mów babo, a racjonalista powie- rośliny ruderalne i azotolubne. Gleba odłogowana, wypoczęta, to rosną...Wielkie mi mecyje!

A ja wolę - mimo swej wiedzy o tym i owym, myśleć, ze tak właśnie jest z tym zielskiem, że ciśnie się do nas, a od nas tylko zależy czy wykorzystamy jego właściwości.

12 komentarzy:

  1. Aha, to już wiem, gdzie to psiątko wlazło. A post rewelacyjny, wszystko wzruszające ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze, chciałam powiedzieć, że sklepienie Twojej stajni łukowe jest przebajkowe i przecudnej urody!!!!
    Po wtóre, ja jestem strasznym alergikiem od urodzenia na pyłki, bez testów ale zaczyna się w czerwcu i trwa do końca wakacji, mieszkam na wsi i mam nadzieję, że przeżyję...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale masz budynki gospodarcze! Cudo!
    Bardzo mi się podoba koncepcja roślin związanych z człowiekiem.
    Serdeczne uściski dla mamy i dzieciątek!

    OdpowiedzUsuń
  4. Słodka ta maleńka piąstka...
    I oczywiście dołączę się do chóru zachwytów nad sklepieniem Twojej stajni ;-) Mam nadzieję, że kiedyś zamiast bebechów staną w niej konie (lub koniki) i potencjał tego miejsca zostanie właściwie wykorzystany ;-)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, stajenka rzeczywiście udana jest. Jest jeszcze jedno pomieszczenie, może to właśnie ono zasługuje w pełni na miano stajni (tam też byli właściciele trzymali konie; to parter budynku, na fotce z Rudą), tylko fotek nie zrobię, bo...też zagracone cholernie.
      Marzę już o tym, że zamieszkają w nim żywe stworzenia...

      Usuń
  5. Fajnie, że znalazłaś czas na napisanie b. ciekawego posta.
    U mnie przygotowania na przyjęcie, mniej więcej za miesiąc, czwartego wnuka z trzeciego najmłodszego syna:)

    Sok z bzu czarnego muszę koniecznie zrobić, dzięki za przepis.

    Odn. alergii to nie chce mi się nawet pisać, trudny temat i dokuczliwy ...

    Uściski dla mamy i bobaska
    jolanda

    OdpowiedzUsuń
  6. Do pięknych zdjęć już były ochy nam też się podobają. Wolimy coś na temat alergii,super wpis i opis ,myślę że narażasz się większości miastowej bo to oni mają pierdolca na punkcie sterylności i te mamuśki które TU zachwycają się naturą ,pieją z zachwytu ścigają swoje biedne skrzywione dzieci ,,tego nie rusz bo brudne , tam nie wchodź bo śmierdzi...itd" ale lepiej im nie zwracać uwagi bo one mają to już tak zaszczepione bo same były tak wychowane ,a teraz przekazują to zboczenie swoim dzieciom .
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajowy ten psi kurnik :) a teorię psychosomatycznych duszności warto opatentować, jest wielce obiecująca. Jestem jej żywym przykładem.
    Co do teorii wsiowego brudu i smrodu, jako panaceum na alergie, to zależności muszą jednak być dalece bardziej skomplikowane. Mamy tu nieopodal takie upieprzone wiejskie dziecko, którego mamusia ani nie krzywdzi nadmiarem troski, ani nie obciąża miastowymi zboczeniami w typie miłości do mydła, i niestety - ma cały pakiet alergii, teraz ledwie widzi. Zlizywanie brudu, nawet od małego, przez 7 lat nie gwarantuje zdrowia.
    W naszym przypadku sprawdził się ścisły post karmiącej mamy przez pierwsze miesiące życia i stopniowe wprowadzanie podejrzanych produktów. Znamy też przykład olania tej zasady z koszmarnymi konsekwencjami, ale każdy roni i potem leczy sam swoje dzieci.
    Pozdrowienia dla właścicielki zaciśniętej pięści. Niech świat ma się na baczności :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Miało być robi (te dzieci), wyszło tak trochę - mocniej, ale prawie w temacie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Coś faktycznie jest z tą wędrówką roślin... Mamy teraz tyle mięty (dwóch różnych odmian) - że aż nie wiadomo, co z nią zrobić - a w ogródku wschodzą nam takie rzeczy, że nigdy byśmy nie pomyśleli, że mogą się udać...

    OdpowiedzUsuń
  10. Wnuk się urodził, jutro będzie tydzień.
    Sok rewelacyjny - leżakuje póki co.
    Zatem dzięki serdeczne za przepis.
    jolanda

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzięki Tupajko za przepis na sok. Jak złapię wolna chwilkę to sie na bez wybiorę (bo u mnie w ogrodzie trzymam go na owoce) i dokonam sokowania. I zauroczyła mnie koncepcja wędrujących za człowiekiem roslin. Tez mam duzo kurdybanka, pokrzyw, jaskółczego ziela i mleczy.
    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!:-))

    OdpowiedzUsuń