Po śniegu.
Jakieś zdechłe łaty leżą jeszcze tu i ówdzie, pola jeszcze białe, ale podwórko na przykład wygląda ohydnie.
Berbelucha w połączeniu z polem minowym psich kup.
A, że Garip wali kupy jak chłop (no przynajmniej podejrzewam, że chłop takie wali, bo empirycznie nie sprawdzałam), to widok raduje me serce jak jasny gwint.
Mogłam zbierać? - mogłam, ale mi się nie chciało, to teraz mam....gówniane podwórko.
Za to piękna trawa wiosną na nich wyrośnie.
Jak już wspomniałam, w naszym pokoju robiącym za kuchnię, panuje temperatura "plus 6" , co przyjęłam z ulgą i znacznym rozpięciem polara pod szyją. Ba! wydało mi się nawet, ze jest mi ... za ciepło!
To, że temperatura domu zaczyna odbiegać znacznie od zewnętrznej, zauważyłam po włączonej lodówce.
Tak, mamy znów lodówkę.
Za to nie mamy pralki.
Jedna .z pierwszych ofiar na liście strat w boju z zimą. Dość kosztowna...
Jak nam jeszcze bufor od c.w.u i c.o. walnął, to popłyniemy na ....tfu, nawet nie myślę już o tym, bo nie dojdę do łóżka.
A czas się kłaść, bo znów Młody przypuści ze 3 pobudki, a jako ranny ptaszek, zaćwierka już o siódmej.
Poczytałabym, ale oczy mi się kleją. Wygrywa potrzeba snu.
Perystaltyka życia pochłania mnie, plum...plum....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz