.

.

niedziela, 17 marca 2013

Wyż nad głową i troszeczkę o soi.

Dziś Absorbery weszły z impetem w czas letni chyba.
Pobudka wypadła o 6:00.
Fakt, że obecnie o tej porze jest już jasno i- jak pamięcią sięgnę, Gniewko w wieku Natki też się tak budził.
A teraz mam dwie uśmiechnięte twarzyczki, które nic sobie nie robią z marudzenia ich Matrixa.

Słońce vel Szagma dawała czadu blaskiem od samego rana i zwykle w ciągu 12395 dni swego życia dawało mi to pozytywnego kopa. 
Dziś jakoś nie. Mamrotałam, do siebie bardziej, że spać, że dać mi spokój i takie tam....

Przetrzymałam Ranne Ptaszki do siódmej trzydzieści.
Potem już dzień zaczął się toczyć swoim, niemal niezmiennym rytmem, a wyznaczanym właściwie porami posiłków, wymianą pieluch, zabawą, jakimiś mniej lub bardziej udanymi próbami ujarzmienia bałaganu i utrzymania minimum czystości w Tupajowisku.

Wiem już teraz, że spaceru nie będzie. 
Mimo przepięknej aury- wyżowej, z naparzającą po oczach Żarówą, przy niemal minimalnej ilości chmur. Wieje okropnie. Wiatr chyba natury polarnej lub syberyjskiej...Brrr.....
Jak jestem zwolenniczką hartowania i wietrzenia młodych, tak taka aura nie nastraja mnie do spaceru. 
Zwłaszcza, że paszcza Młodego się raczej nie zamyka (gada, ale w swoim narzeczu), lata chapiąc powietrze haustami, a to się kończy zwykle czymś niewesołym w gardle.

Wiem już teraz, że raczej nie jest to mój ostatni w życiu słoneczny dzień, więc pójdę jutro, czy pojutrze.

Infekcja z lekka mnie uwalnia z objęć, choć powiedzieć, żem zdrowa- nie mogę bijąc się w pierś lewą czy prawą.
Wymiatacz wszelkich ( a zwłaszcza pozytywnych) bakterii mam brać jeszcze dziś i jutro.

Niestety moja Mama ma zlecone dalsze badania, czuje się źle więc dalej mam o czym myśleć, a i problem z opieką dla Młodej mam (bo alternatywy brak) więc wyzbywam się, póki mogę urlopu. 
Mój szef już chyba zgrzyta zębami, pewnie miota we mnie różnymi myślami....
A ja mam problem. 
I na razie nie wiem co z tym zrobić.

Nie mam czasu czytać.
Marcowy numer "Konia Polskiego" męczę już od 2 tygodni i przeczytałam jeden artykuł!
Brawo...

Za to, w międzyczasie tak zwanym, lecą na lapku programy z tvn playera i dziś wysłuchałam audycji z cyklu- "Wiem co jem i co kupuję"- o soi.
I tak mimo woli myśli moje powędrowały w kierunku diety bezmięsnej. 
O ile jestem chyba na drodze ku porzuceniu białka zwierzęcego za czas jakiś- głównie ze względu na to, co się ze zwierzem  na początku i na końcu jego życia wyprawia, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że część ludzi żywiących się tylko białkiem roslinnym, ma lekki defekt.
Podkreślam- część, bo nie uogólniam.

O tym defekcie, w sposób ostry i przerysowany pisał już kolega z Boskiej Woli, przy okazji klimatów skaryszewskich.

A mnie co wkurza?
Ano, wkurza mnie to, że wielu uważających się za "ekologicznych" (to ich wyrażenie- jak kto mnie poczytuje to wie co sądzę o używaniu słowa "eko" ), zapomina, że rośliny, których używamy w celu zastąpienia białka zwierzęcego, mogą stanowić i stanowią zagrożenie dla przyrody, o którą ci "eko" tak walczą.

Wspomniany przeze mnie program traktował o soi. 
Ile ziem, potrzebnych pod ich uprawę, wyrywa się naturalnym siedliskom, puszczom? Ano - dużo.
Ile kosztuje tona soi? -Ano- dwa lub trzy razy więcej niż mięso.
Tak samo parówy "mięsne"- kosztują przynajmniej o 10-15 pln mniej od sojowych.

O co tyle szumu? 
O coś, czego wszędzie pełno? W chlebie, w przetworach mlecznych, wędlinach, wyrobach cukierniczych.
O bogactwie soi w fitohormony wiemy. Z resztą to z niej powstaje sporo leków wspomagających kuracje kobiet w okresie menopauzalnym. 
Te same związki, w żywności wpływają na nasze organizmy, na organizmy naszych dzieci (ileż to matek serwuje dzieciom mleko sojowe, bo "nie tolerują" ludzkiego?). Zbadano, że niemowlak pojony mlekiem modyfikowanym- sojowym, przyswaja dziennie ilość estrogenów równych 5 tabletkom antykoncepcyjnym.

Nie jestem przeciwna jedzeniu roślin wysokobiałkowych.
Ale do diaska, mamy bogactwo naszych gatunków! 
Od dawien dawna znany groch, fasola, soczewica czy ciecierzyca- rosnące w naszym klimacie. 
Jedzmy swoje.
Po co też nabijać kabzę obcym. 
Sami się żywmy.

Oczywiście wielki wpływ ma tutaj moda. 
Ktoś, jakiś celebryta czy inna tam medialna małpa, rzuci w eter, że soja jest "trendy" i już naśladowcy lecą do marketu i walą do koszy i wózków kotlety, mleczka i inne tam, bo sojowe.

Umiar i rozsądek.
I trochę pomyślunku....

Puszcza Amazońska wycięta pod uprawę soi (Fot. ALBERTO CESAR-GREENPEACE ASSOCIATED PRESS) (gazeta.pl)


Płaczecie nad zarzynaną krową (mi też smutno!), zapłaczcie nad  ginącymi w wyniku wylesień czy chemizacji upraw dzikimi  gatunkami. I to nie tylko ssaków.
Owady, mięczaki, pajęczaki. Też żyją. Mają układ nerwowy. Czują ból. Wbrew pozorom. 
I także chcą żyć.




11 komentarzy:

  1. Grunt to zachować zdrowy rozsądek we wszystkim! trendy , również te "jedzeniowe" co chwila się zmieniaja,zgodnie z zasadami marketingu, nawet bardziej zgodnie niz z zasadami zdrowego zywienia... bo to juz nie zdrowy rozsądek wyznacza co jest zdrowe, a co nie, ani lekarze czy naukowcy, tzn. oni tak - za grube pieniądze potrafią ukuc każdą logiczną teorię i wesprzeć swoim autorytetem - maketing własnie! Musi sie sprzedawać, a "zdrowe", "biologiczne" itp. to takie słowa wytrychy, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic dodać, nic ująć.
    TRzymam kciuki za Twe zdrowienie i Twą Mamę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dołączam się do Owcy trzymającej kciuki, jednocześnie pytając przy okazji, czy ktoś wie, czy cieciorkę da się uprawiać w Polsce?

      Usuń
    2. Da się, ale u nas trochę jej zimno.

      Usuń
  3. To są ekolodzy, a prawdziwi wegetarianie mają inne podejście.
    To że się nie je mięsa nie oznacza ,że się jest wegetarianinem.
    Jedzenie soi zmienionej genetycznie nie jest prawdziwym wegetarianizmem.
    Prawdziwy wegetarianizm to równowaga w otaczającej nas przyrodzie
    i jedzenie tego co jest wokół nas ...:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy zmieniona genetycznie soja jest rownie zdrowa jak naturalna?
    Bardzo podoba mi sie uzycie slowa ABSORBERY, niezwykle trafne okreslenie tychze.

    Zdrowka, Tupajko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, też dziś odczułam ten czas letni :D 6:35. Szkoda, że w dni szkolne znów wraca zimowy - dziwne zjawisko swoją drogą...


    Za krowami jakoś mało kto płacze, za świnkami jeszcze mniej.
    Produktów sojowych próbowałam z przypadku, dwie dziewczyny w rodzinie poszły za modą wege i się krzywią na mięso. Jakoś mi ten smak nie odpowiada.
    Grochu i fasoli za to dużo zużywamy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak dokładnie to opisałaś że nawet nie mam co dodać :) Najważniejszy umiar ale w naszym gatunku jakoś to wycięto ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja nawet lubię soję szczególnie kotlety i aż się boję...

    OdpowiedzUsuń
  8. Tupajko... jak najbardziej z Tobą się zgadzam

    OdpowiedzUsuń
  9. To lekkie zdenerwowanie było bardzo uzasadnione, ja bym sie tak nie zdenerwował ale sens w 100% popieram :)).

    OdpowiedzUsuń