Wiosna, pora roku budząca nadzieje, rozkwitająca, rozbuchana chlorofilowo, rozpasana pokrzywowo i perzowo. Trawiaście, kwietnie, rozłogowo.
Nie pojechałam na Miłek, w czynie szlachetnym zwalczać sukcesję na murawach, bo mnie najzwyczajniej pogoda zbiesiła.
Co chwila pochmura, deszcz przekropny. Nie miałam ochoty się moczyć.
Poza tym chyba większy problem- inwazja roślin, których część muszę pohamować. Dzięki temu, że zostałam, trawa skoszona (sierp i pchajka), przekopane pod uprawę, mały porządek pośród nasadzeń krzaczorów i drzewek, czyli jakieś palikowanie, zaglądanie w pąki etcetery różne.
Oczywiście miałam tylko 2,5 godziny, bo Absorbery zdecydowały się na odwrót na z góry upatrzoną wcześniej pozycję...
Jakoś do dupy lekko z tym przesileniem, bo albo już taka stara jestem, że mi ostatnio gorszych dni więcej się zdarza, albo taki rok.
Dziś na ten przykład jakieś nerwy mnie brały, na wszystko, jak tę babę z dowcipu, który już cytowałam w 2012 roku, wszystkim się oberwało.
Na ten dodatek w środku jakieś roztrzęsione serducho, jakbym się czymś denerwowała w sensie ekscytacji, a tego to ja raczej ostatnio w ilościach znikomych.
No chyba, że mi jaki świergotek zakuka, albo inny tam drozd śpiewak.
No właśnie. Nasze jaskółki już są.
Pleszki też, czekam na kopciucha. Kapturka obecna, zwiększyła się populacja kosów i mam swojego rudzika z powrotem.
Drozd od tego roku. Nie wiem co go tu w okolicę bliską ściągnęło i gdzie spodziewać się gniazda. W zeszłym roku, co prawda któraś z moich mend kocich zamordowała już sporego pisklaka drozda, ale rodzice nie byli tak widoczni jak ten samiec ostatnio.
Śpiewa pięknie (jak to drozd), w sumie się nie dziwię.
Siedzi sobie wśród oparów kwitnących śliw i sobie plumka.
Też bym tak chciała.
A mi się motyl w klatce z piersiami klekoce.
Już wiem, to pewnie przez niejedzenie mięsa ! :))
Zrobię badania, zrobię.
Alberta oddałam.
Już mnie zmęczył.
Co parę dni musiałam dziadowi przypominać kto tu ma jaja.
Wziął go pan, który wcześniej przejął Brunona - kto nie pamięta lub nie wie: tu przeczyta.
Albert jeszcze ze swoimi dziefczynkami |
Kropka nad i postawiona. |
Wraz z ruszeniem wegetacji, nastąpiło mysie ruszenie i wczoraj dwa razy dawałam szansę, za każdym razem została wykorzystana. Mysz wracał.
Stworzonko zdeterminowane.
Zwłaszcza kiedy próbuje przeciągnąć orzech przez całą szerokość łóżka. Pod spodem, oczywiście.
Równie skuteczny w wykorzystywaniu mojego miętkiego serca okazał się kątniczek.
Łapię sobie za moje zielsko co przy ścianie wisi, co by sobie jaką herbatkę wiedźmową zaparzyć, a tu siedzi, menda. W pokrzywie zeszłorocznej i się gapi.
Jutro gnoja wywalę.
Jak jeszcze będzie, oczywiście.
Ponieważ od rana pogoda była jak ja w czasie pełni- czyli nieprzewidywalna, żeby mi się Absorberostwo nie nudziło, zrobiliśmy dwa akwaria.
Ryby są malowane i klejone, niektóre, trójwymiarowo zawisły na włóczkach.
U Młodej (praca po lewej), to ciemne to plama oleju. Absorber zrobił brązowo łódź podwodną, ale "bez okien", zastrzegł.
Prócz ryb pływają- to te na włóczkach, wieloryby.
Wieloryby jak wiadomo to "wielkie ryby co są ssakami".
Wielkie RYBY, co sa SSAKAMI - cudowna dziecieca logika. :)))
OdpowiedzUsuńMój siostrzeniec dziecięciem będąc, kiedy czkał, mawiał tak: cza, cza, cza, pękła rura od sracza. Tak mi sie skojarzyło z tytułem posta.
OdpowiedzUsuńOtóż tak: kopciuchy już są, jaskółek nie ma jeszcze, kosy gwizdajo jak opętane.
W kwestii hertzklekotów ani chybi masz a)nerwicę b) niedomogi tarczycy c) niedobór potasu we krwie
Ten pan od kogutów chyba lubi facetów z jajami.
No i dobrze, że oddałaś czorta. Moje są bez portek (czy też grzebienia raczej ;)) i radzą sobie doskonale.
OdpowiedzUsuńJeszcze Titolong został, ale to mniejsze zło ;) A żebyś wiedziała, że dziefczynki dobrze sobie radzą:) Olka zaczęła znów ze mną gadać. Dziś spokojnie mogłam posadzić jabłonkę na wybiegu, a nie oglądać się co chwila czy mi kto na łeb nie skacze.
Usuńwidać walczył z Tobą o przywództwo, albo zazdrościł Ci większych jaj ;)
Usuń