Dziś Absorbery weszły z impetem w czas letni chyba.
Pobudka wypadła o 6:00.
Fakt, że obecnie o tej porze jest już jasno i- jak pamięcią sięgnę, Gniewko w wieku Natki też się tak budził.
A teraz mam dwie uśmiechnięte twarzyczki, które nic sobie nie robią z marudzenia ich Matrixa.
Słońce vel Szagma dawała czadu blaskiem od samego rana i zwykle w ciągu 12395 dni swego życia dawało mi to pozytywnego kopa.
Dziś jakoś nie. Mamrotałam, do siebie bardziej, że spać, że dać mi spokój i takie tam....
Przetrzymałam Ranne Ptaszki do siódmej trzydzieści.
Potem już dzień zaczął się toczyć swoim, niemal niezmiennym rytmem, a wyznaczanym właściwie porami posiłków, wymianą pieluch, zabawą, jakimiś mniej lub bardziej udanymi próbami ujarzmienia bałaganu i utrzymania minimum czystości w Tupajowisku.
Wiem już teraz, że spaceru nie będzie.
Mimo przepięknej aury- wyżowej, z naparzającą po oczach Żarówą, przy niemal minimalnej ilości chmur. Wieje okropnie. Wiatr chyba natury polarnej lub syberyjskiej...Brrr.....
Jak jestem zwolenniczką hartowania i wietrzenia młodych, tak taka aura nie nastraja mnie do spaceru.
Zwłaszcza, że paszcza Młodego się raczej nie zamyka (gada, ale w swoim narzeczu), lata chapiąc powietrze haustami, a to się kończy zwykle czymś niewesołym w gardle.
Wiem już teraz, że raczej nie jest to mój ostatni w życiu słoneczny dzień, więc pójdę jutro, czy pojutrze.
Infekcja z lekka mnie uwalnia z objęć, choć powiedzieć, żem zdrowa- nie mogę bijąc się w pierś lewą czy prawą.
Wymiatacz wszelkich ( a zwłaszcza pozytywnych) bakterii mam brać jeszcze dziś i jutro.
Niestety moja Mama ma zlecone dalsze badania, czuje się źle więc dalej mam o czym myśleć, a i problem z opieką dla Młodej mam (bo alternatywy brak) więc wyzbywam się, póki mogę urlopu.
Mój szef już chyba zgrzyta zębami, pewnie miota we mnie różnymi myślami....
A ja mam problem.
I na razie nie wiem co z tym zrobić.
Nie mam czasu czytać.
Marcowy numer "Konia Polskiego" męczę już od 2 tygodni i przeczytałam jeden artykuł!
Brawo...
Za to, w międzyczasie tak zwanym, lecą na lapku programy z tvn playera i dziś wysłuchałam audycji z cyklu- "Wiem co jem i co kupuję"- o soi.
I tak mimo woli myśli moje powędrowały w kierunku diety bezmięsnej.
O ile jestem chyba na drodze ku porzuceniu białka zwierzęcego za czas jakiś- głównie ze względu na to, co się ze zwierzem na początku i na końcu jego życia wyprawia, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że część ludzi żywiących się tylko białkiem roslinnym, ma lekki defekt.
Podkreślam- część, bo nie uogólniam.
O tym defekcie, w sposób ostry i przerysowany pisał już kolega z Boskiej Woli, przy okazji klimatów skaryszewskich.
A mnie co wkurza?
Ano, wkurza mnie to, że wielu uważających się za "ekologicznych" (to ich wyrażenie- jak kto mnie poczytuje to wie co sądzę o używaniu słowa "eko" ), zapomina, że rośliny, których używamy w celu zastąpienia białka zwierzęcego, mogą stanowić i stanowią zagrożenie dla przyrody, o którą ci "eko" tak walczą.
Wspomniany przeze mnie program traktował o soi.
Ile ziem, potrzebnych pod ich uprawę, wyrywa się naturalnym siedliskom, puszczom? Ano - dużo.
Ile kosztuje tona soi? -Ano- dwa lub trzy razy więcej niż mięso.
Tak samo parówy "mięsne"- kosztują przynajmniej o 10-15 pln mniej od sojowych.
O co tyle szumu?
O coś, czego wszędzie pełno? W chlebie, w przetworach mlecznych, wędlinach, wyrobach cukierniczych.
O bogactwie soi w fitohormony wiemy. Z resztą to z niej powstaje sporo leków wspomagających kuracje kobiet w okresie menopauzalnym.
Te same związki, w żywności wpływają na nasze organizmy, na organizmy naszych dzieci (ileż to matek serwuje dzieciom mleko sojowe, bo "nie tolerują" ludzkiego?). Zbadano, że niemowlak pojony mlekiem modyfikowanym- sojowym, przyswaja dziennie ilość estrogenów równych 5 tabletkom antykoncepcyjnym.
Nie jestem przeciwna jedzeniu roślin wysokobiałkowych.
Ale do diaska, mamy bogactwo naszych gatunków!
Od dawien dawna znany groch, fasola, soczewica czy ciecierzyca- rosnące w naszym klimacie.
Jedzmy swoje.
Po co też nabijać kabzę obcym.
Sami się żywmy.
Oczywiście wielki wpływ ma tutaj moda.
Ktoś, jakiś celebryta czy inna tam medialna małpa, rzuci w eter, że soja jest "trendy" i już naśladowcy lecą do marketu i walą do koszy i wózków kotlety, mleczka i inne tam, bo sojowe.
Umiar i rozsądek.
I trochę pomyślunku....
Puszcza Amazońska wycięta pod uprawę soi (Fot. ALBERTO CESAR-GREENPEACE ASSOCIATED PRESS) (gazeta.pl) |
Płaczecie nad zarzynaną krową (mi też smutno!), zapłaczcie nad ginącymi w wyniku wylesień czy chemizacji upraw dzikimi gatunkami. I to nie tylko ssaków.
Owady, mięczaki, pajęczaki. Też żyją. Mają układ nerwowy. Czują ból. Wbrew pozorom.
I także chcą żyć.
Grunt to zachować zdrowy rozsądek we wszystkim! trendy , również te "jedzeniowe" co chwila się zmieniaja,zgodnie z zasadami marketingu, nawet bardziej zgodnie niz z zasadami zdrowego zywienia... bo to juz nie zdrowy rozsądek wyznacza co jest zdrowe, a co nie, ani lekarze czy naukowcy, tzn. oni tak - za grube pieniądze potrafią ukuc każdą logiczną teorię i wesprzeć swoim autorytetem - maketing własnie! Musi sie sprzedawać, a "zdrowe", "biologiczne" itp. to takie słowa wytrychy, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńTRzymam kciuki za Twe zdrowienie i Twą Mamę.
Dołączam się do Owcy trzymającej kciuki, jednocześnie pytając przy okazji, czy ktoś wie, czy cieciorkę da się uprawiać w Polsce?
UsuńDa się, ale u nas trochę jej zimno.
UsuńTo są ekolodzy, a prawdziwi wegetarianie mają inne podejście.
OdpowiedzUsuńTo że się nie je mięsa nie oznacza ,że się jest wegetarianinem.
Jedzenie soi zmienionej genetycznie nie jest prawdziwym wegetarianizmem.
Prawdziwy wegetarianizm to równowaga w otaczającej nas przyrodzie
i jedzenie tego co jest wokół nas ...:-)
Czy zmieniona genetycznie soja jest rownie zdrowa jak naturalna?
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi sie uzycie slowa ABSORBERY, niezwykle trafne okreslenie tychze.
Zdrowka, Tupajko.
Oj, też dziś odczułam ten czas letni :D 6:35. Szkoda, że w dni szkolne znów wraca zimowy - dziwne zjawisko swoją drogą...
OdpowiedzUsuńZa krowami jakoś mało kto płacze, za świnkami jeszcze mniej.
Produktów sojowych próbowałam z przypadku, dwie dziewczyny w rodzinie poszły za modą wege i się krzywią na mięso. Jakoś mi ten smak nie odpowiada.
Grochu i fasoli za to dużo zużywamy :)
Tak dokładnie to opisałaś że nawet nie mam co dodać :) Najważniejszy umiar ale w naszym gatunku jakoś to wycięto ;)
OdpowiedzUsuńa ja nawet lubię soję szczególnie kotlety i aż się boję...
OdpowiedzUsuńTupajko... jak najbardziej z Tobą się zgadzam
OdpowiedzUsuńTo lekkie zdenerwowanie było bardzo uzasadnione, ja bym sie tak nie zdenerwował ale sens w 100% popieram :)).
OdpowiedzUsuń