Jak zwykle w niedzielę- wietrzenie futer.
Pogoda bardziej przyjazna, choć rano całe minus 1.
Około ósmej- całe 5 stopni.
Okolice południowe to 10, z niebem niemal bezchmurnym, słonkiem wypalającym dziury wkoło i zimnym, północnym wiatrem.
Spacer zatem był szybki co by nie zmarznąć.
Przytaszczyłam ze sobą trzy młode lipki.
Takie do kolana. Rosnące zaraz przy ścieżce więc żaden normalny (na) leśnik nie powinien być zgorszony.
Wcześniej czy później rozjechaliby je zwożąc drewno.
Znów nie mogłam oderwać się od roboty, ale organizm swoje.
Po śniadaniu, jak zwykle sutym, po 5 godzinach dali mi odgórnie znać, że czas uzupełnić energię, "bo i już!"
Pożarłam w trybie pilnym makaron wstążki z makrelą z puszki, czosnkiem, ziołami prowansalskimi, bazylia i oregano, na dodatek skropione cytryną.
Przyjęło się.
Cóż z tego jeśli w domu nie ma nic słodkiego, a nie chcę obżerać Absorberów z herbatników i biszkoptów.
Jako, że małe niedobory magnezu odczuwam, przypomniałam sobie o prostym przepisie na coś słodkiego, co robiła moja Mama, kiedy byłam jeszcze mała i nawet mi się nie śniło zostać Tupają.
To tzw. bobki.
Robi się je z masła, cukru, płatków owsianych i kakao.
Proporcje ustala się na oko, wg mniemania.
Jedni lubią słodsze inni mniej.
Masło jest lepiszczem.
Dziś, na własny użytek wykonałam je z
- ćwiartki masła (musi być normalne, 82% a nie jakiś szit masłopodobny)
- 2 łyżek cukru
- płatów owsianych wrzucamy tyle, żeby się dało lepić kulki- bobki
- kakao- wedle uznania, ale musi być wyczuwalne. Oczywiście musi być prawdziwe, a nie jakieś dziecięce czy light
Lepimy sobie kulki.
Jesteśmy przy okazji ubabrani do reszty więc najlepiej mieć wszystko na podorędziu.
Brzydko bowiem wyglądają ślady na szafkach kiedy nagle przypomina nam się, że nie wzięliśmy talerzyka tudzież któregoś z produktów.
Bobki wyglądają tak:
Wersja podstawowa |
Wersja "de luxe" czyli a'la trufla- obtoczone w kakao. Można też w cynamonie |
Wstawiamy do lodówki, bo w trakcie obrabiania masło jakoś dziwnie się nam topi...:)
Nie będę pytać co na to dietetyk.
Mi bardzo smakują.
Wybaczcie brak większej estetyki na talerzu, ale do blogów kulinarnych się nie zaliczam.
Bobki z resztą chyba nie mają większych aspiracji więc mi wybaczyły.
Wy,mam nadzieję, że też :)
fajne to...
OdpowiedzUsuńUtytłałaś je w kakao? Na drugim zdjęciu jakieś bardziej bobkowate są.
OdpowiedzUsuńTak, w kakao. Zaoblają się jak je wykulasz :)
UsuńSkojarzenie jedno: KOZY /smiech/!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Dlatego trzeba przy tym przepisie pilnować poprawnej formy odmiany kakao.
UsuńNo bo jak by je (nieprawidłowo) obtoczyć w kakale...to by z lekka łobrzydliwe było :)
Ale Ty się nie jąkasz. Więc byśmy zrozumieli.
UsuńA ja juz myslalam, ze glownym skladnikiem jest kozi ser :)))
OdpowiedzUsuńU nas na wsi mówi się kakał. Np. Kup kakał, albo wypiułym so goruncy kakał.
OdpowiedzUsuńTeż tak się mówiło, kakał albo kakało i jeszcze kontrol była w autobusie..........
Usuńza to w zupełnie innym miejscu usłyszałam, że coś zaleguje........aj, aj ten język polski,trudny i poplątany........ale ja też po powrocie z Mazur zaleguje na kanapie:)))
Niektóre zaś ludzie w piewnicy fieranki trzymajom :)
UsuńNie w piewnicy, ino wef sklepie. Sklep zaś to skład.
UsuńPewnikiem Wielkopolanka, tak? Mam chatę zes sklepem, to się kapłam.
UsuńNo zaś! Tyż mum sklep pod dumym! A składu u nos we wiosce ni mo.
UsuńMusiałam dwa razy przeczytać, żeby zrozumieć co skład co sklep :)))
Usuń...a bo ja miastowa jestem (do czasu, do czasu...)...
Wybaczamy... mniammmm!!!
OdpowiedzUsuńTeż mam skojarzenia zwierzęce. Te z kakałem lubię czasem, ale teraz ścisłe rygory żywieniowe stosuję. Ze słodyczy tylko miód.
OdpowiedzUsuńmniamniuśne, jak to powiadają na lafstajlowych blożkach.
OdpowiedzUsuńOraz pochwalę się, że właśnie wróciliśmy całom rodzinkom z Weganami z wulkanu (Czartowska), Storczykowego Wzg i Wąwozu Siedmicy. Taka szybka popołudniowa wycieczka. Cudowna- kwitną już kukułki bzowe, buławniki i pełniki. Jedź obejrz. Następnym razem nie będziemy burakami i przynajmniej zadzwonimy. A najlepiej zabierzemy was na piknik, tylko myślę o lepszej pogodzie i wcześniejszej porze.
No nie....Rzut burakiem ode mnie i na kawu nie wstąpić...Wstyd i hańba...;)
UsuńMam nadzieję, ze zrehabilitujecie się nastempnom razom!
Ja w niedziele jestem odAbsorberowana więc bardzo chętnie pusciłabym się w jakieś łąki i chabzie! :)
o właśnie:-))) do miodownika:-)
UsuńNiom, niom! :):)
UsuńJa robię cos podobnego, tyle ze piekę dodajac to całego składu maki, cukru waniliowego, żółtko i troszke proszku do pieczenia. A jak mam to i kokosu, ziaren sezamu albo maku czy w przypływie szaleństwa rodzynek.A płatki owsiane najpierw praże na patelni. I piekę to wszystko jako plaskate bardzo bobki (takie rezdeptane!:-) Pycha i chrupanie, ze hej!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ciepłe od łasucha dla łasucha!:-))
Bobki rozdeptane brzmią ciekawie, tyle że ja bezpiekarnikowa :(
Usuńpozdrówy słodkie! :)
Całkiem pomysłowe te bobki.
OdpowiedzUsuńWpróbuję, bo przepis bardzo prosty a ja takie najlepiej lubię :-)))
Spróbuj kakało + śmietana/jogurt + cukier + ze 2 kropelki zapachu waniliowego, lub jaki lubisz. Też pycha, i błyskawicznie się robi . Bobki wypróbuję .
OdpowiedzUsuńA wiesz, że jak przeczytałam to oświeciło mnie, ze i moja mama coś takiego robiła dla nas dzieci, bo wtedy było krucho ze słodyczami, ale chyba nie nazywała to bobkami tylko... nie wiem zreszta... to było tak dawno... ale smak i zapach pozostał.
OdpowiedzUsuńDzięki za przypomnienie, tez uwielbiam słodkosci, więc powróce do dzieciństwa robiac bobki!
ja z siostra w dzieciństwie robiłam:-)
OdpowiedzUsuńMam identyczne talerzyki. Podobno, jak mnie uświadomiono, niebieski zniechęca do jedzenia... I ja to widzę, na niebieskim smakuje nie za bardzo, mniej się zjada, więc jem na nich. Taka filozofia.
OdpowiedzUsuńBo to talerze, które kupiła moja była żona. Dziś już wiem, dlaczego zniechęcała się do jedzenia... Chociaż, jak się rozstaliśmy, nadal była drobna, szczupła i powabna. Zabrałem niebieskie talerze .... I nie można powiedzieć szczupła i drobna ...
UsuńPamięć Twoja dobra,ale krótka raczej. Talerze nie są M., tylko zakupione przez moich Rodziców.
UsuńU mnie w domu podobny specyjał nazywany był jeszcze bardziej ekstremalnie (i ekskremalnie) , bo "kozie gówienka", robiło się je w czasach kryzysu z rozpuszczonej z cukrem i łyżeczką wody margaryny, do tego sporo kakao, płatki owsiane , solidnie wymerdać i łyżką nakładać na talerz spore kulki do wystudzenia. Pychota, choć w Twojej luksusowej wersji maślanej pewnie lepsze :)
OdpowiedzUsuńWersja de luxe bardzo mi apetycznie wygląda, nawet niebieski talerz mnie nie zniechęca :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Usuń