Mija gorący, wietrzny weekend.
Lilaki rozkwitają z dnia na dzień.
Płot powstaje- słupki wkopane, zabetonowane. Zbieramy na siatkę.
Nie wiem co lepsze- czy chłody czy to, co teraz? Niby fajnie, bo z jednego pokoju nagle robią się dwa- można drzwi otworzyć i cieszyć większym metrażem, jednocześnie nie wyrównując temperatury w obydwu pokojach (tym z piecem i tym bez) do 14 stopni. Nie to, żebym była zmarzluchem...
Ostatnio, pomijając stan ciąży, kiedy to ilość krwi wzrasta i jest cieplej, dokładają się hormony i rzuca się też fala ciepła "nie wiadomo skąd", ale te 18 stopni to takie minimum funkcjonowania dla mnie. Że o Młodym nie wspomnę.
Jutro jadę walczyć do "miasta" o żłobek dla Młodego. Jestem pełna obaw, mimo, że przez nasz kochany, prorodzinny kraj, musimy nieco pokręcić.
Scorpio ma humory- znaczy zdarza mu się gubić zapłon w czasie jazdy i...wtedy wspomaganie tylko przeszkadza, zamiast pomóc. Mam nadzieję, ze jednak fordziszcze trochę mnie jeszcze lubi i nie będę musiała rzucać mięsem na przednia szybę, bo... oberwę w twarz, przez odbicie, rzecz jasna.
Mrówki dalej nas kochają; czekam na przypływ gotówki i zakupimy jakąś chemię, bo już nie wyrabiam. Mendy zaczęły chować się po doniczkach z kwiatkami, a wczoraj odkryłam, że świetne warunki znajdują też w nieobrobionej piance okiennej...W sumie to mam dwojakie przemyślenia. Z jednej strony wściekłość na tych intruzów, z drugiej podziw dla ich adaptacji. Wiadomo- owady. Przystosowane lepiej niż my....
Mamy też zagwozdkę z oknem, a raczej z jego nadprożem (?). Sypie nam się na głowę, odpada tynk, kawałki ciała domu i sypią wióry, wypełnienie w postaci plew, zmieszane z mysimi bobkami - mającymi chyba wartość archeologiczna, truchła chrząszczy i inne tam...Należałoby chyba zbić to wszystko, poumacniać jakoś...Nie mamy jeszcze konceptu, ale trzeba coś zrobić. Tak być nie może. Parapet, zwłaszcza w dni wietrzne, pokrywa co jakiś czas warstwa tego paskudztwa, a i jest obawa, ze znów nam coś ciężkiego na głowę poleci.
Tjaaa, urok starych domów....po prostu.
No popatrz, a jednak są tacy, którzy pragną zamienić ciepły, schludny domek na sypiąca się na łeb chałupę ;-)) Życzę powodzenia w zaplanowanych przedsięwzięciach!
OdpowiedzUsuńŚciskam
Na mrówki najlepszy jest ludwik, płyn do mysia naczyń. Stosuję to od lat :))) Trzeba tylko znaleźć miejsce skąd wychodzą, zalać w koło ludwikiem, i zastawić na kilka dni. potem można zmyć :))))) A co starych mysich bobków - w starym domu muszą być :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło