Ano.
Pomyślałam któregoś pięknego dnia, że zjadłabym coś słodkiego, a że nie posiadam sprawnego piekarnika i na sernikowate coś nie mam ochoty, nie może być słodkie za mocno (nie lubię), nie może być dużo (bo generalnie sama muszę jeść), natchnęło mnie na ciasto, o którym kiedyś mówiła moja dobra znajoma, a ja... udawałam, że wiem o co chodzi.
A nie wiedziałam.
Chodziło o ciasto zwane Stefanią.
Robi się je z kaszy manny, mleka, cukru, kakao, masła i wylewa tę masę na herbatniki lub biszkopty i pokrywa się ją (tę Stefanię- oj, jak to ładnie, hodowlanie zabrzmiało) także herbatnikami lub biszkoptami.
Wychodzi dobre coś.
I nawet mało sztuczne. Dziecki jedzą.
W internecie możecie- kto nie zna, poszukać fotek.
Ja swoich nie wstawiam, bo raczej bym Was zniechęciła :)
Brak tortownicy sie kłania, brak papieru do pieczenia i wychodzi taki szkaradek, nie nadajacy sie na bloga.
Chyba, że horror ciastowy...
Atak tirramisu....polała się polewa, aż rodzyny zdębiały....
Nie, nie.
Znów mi ktoś napisze, że mu się nudzi, jak czyta mojego bloga,a tu na dodatek można by się zniesmaczyć naturalnym, zdjęciem ciasta robionego w pośpiechu, zanim się Absorberka obudzi, pospołu z pilnowaniem syropów z babki, melisy i zupy pomidorowej..
Nie, nie.
Pytałam sąsiada zza ulicy, stolarza, czy zrobi budy dla mojego tałatajstwa.
Zapytał czy na już.
Nie.
I dobrze, że powiedziałam, że nie na już, bo bym się zakwalifikowała do klientów, co "chcą na wczoraj, a ja k... nie wyrabiam" i w ten deseń.
Na jesień- radę da.
To dobrze.
Nie wyganiam psowatych na dwór. Będę miały tylko możliwość schowania się kiedy maja ochotę, przed deszczem, a nie kiedy ja po nie zejdę....
Aaaa i jeszcze jedno.
Bywają ludzie tępi.
Niech sobie będą, ale na własny użytek.
Na cholerę jednak szkodzą swą tępotą innym?
Szła blondyna z córką. Z "joreczkiem". I ciesząc swą tęskniącą za rozumem twarz, szczuła tego scurecka psiego na Garipa ujadającego za bramą...
On to zapamięta.
Nie ją.
Nie jej platynowy blond na włosach.
Zapamięta tego psa.
I jak kiedyś będę się z nią mijała- może być bardzo niemiło.
Nie chciałabym wydłubywać jej psa spomiędzy prętów kagańca Garipa....
I tak bedzie sie nazywalo, ze Garip napadl na jej biednego yoreczka, ktory nic mu przeciez nie uczynil...
OdpowiedzUsuńJak te wsiowe dziecioki, co pod płotem drażnią moje bestie.
OdpowiedzUsuńAle, Tupaja, co ze Stefanią??? Zjadłaś?
...1/4...przed zaśnięciem...:)
UsuńCo za durnowata bezmyślność - szczuć na siebie psy; wielu ludzi nie powinno mieć zwierząt z różnych względów; mam ochotę na truskawkowe ciasto z kremem, na biszkoptach, a Stefanii zaraz poszukam, bo nie znam; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie już Stefanie....Buuuuu.....Ale poczytać i powyobrażać sobie cudne smaki, to czemużby nie? A co do urody wypieków, to tez uważam to za sprawę drugorzędną. Najwazniejszy jest smak i spust zjadaczy!:-))
OdpowiedzUsuńSłusznie, że nie robisz dokumentacji zdjęciowej swoich poczynań kulinarnych. Syrop z zupy pomidorowej. Pożeranie Stefanii w kawałkach. Karmienie potomków kawałkami Stefanii. Ludożerstwo. Planowane yorkożerstwo. fuj, fuj.;-)
OdpowiedzUsuńU mnie Kruczek PAMIĘTA wszystkich, którzy go szczuli i drażnili kiedykolwiek, ale PAMIĘTA też tych, co never;) Stąd dokładnie wiem, kiedy idą pierwsi i kiedy nie idą drudzy;)))))
OdpowiedzUsuńLudzie to mają pomysły...
OdpowiedzUsuńU mnie Maks zjadłby takiego w mgnieniu oka...
Muszę się przyjrzeć temu ciastu, zabrzmiało apetycznie i łatwo do zrobienia :-)))
Jak kocham wszystkie zwierzątka, to yoreczków nie trawię. Brrr
OdpowiedzUsuńTo się blondyna dowartościowała...
OdpowiedzUsuńStefania mnie nie rusza, na szczęście ;-)) nawet gdyby była cud urody ;)
Najsmutniejsze jest to, że yorczek pojęcia nie ma, że robią mu krzywdę. A że to terier, natura waleczna i niezależna, to drze ryja...
OdpowiedzUsuń