.

.

środa, 11 listopada 2015

Tupaja się szlaja świątecznie. Jawor.

Nie jestem jakąś wielką patriotką i chyba mimo wszystko bardziej lubię ten kraj za umiejscowienie geograficzne, przyrodę z całym dobrodziejstwem inwentarza królestwa zwierząt, roślin, grzybów...niż za państwo, które raczej już zdycha od paru lat i nie wiem jak to się w kupie jeszcze trzyma. Nie zmienia to faktu, że mam do niektórych świąt sentyment i może nie spędzam ich jakoś baaardzo nabożnie czy z hymnem na ustach, ale przynajmniej staram się pomyśleć, przypomnieć, poczuć ten nastój.
W Paszowicach jakoś dziwnie niektórzy mieszkańcy podeszli do tematu. Swoiście...
Paląc liście.

Absorberostwo znów zainfekowane (do mamusi chyba zassało wirusa- nie powinnam dzieci przytulać, dawać buziaków chyba...), a ja po wizycie w Jaworze i po gadaniu (nie do obrazu) ledwo się odzywam. Znaczy... głos mam seksowny, głęboki, taki trochę jak Rey Charls lub Luis Armstrong....

Najwidoczniej nie powinnam gadać. W ogóle.
Milczenie jest złotem.

Zostawiając Sinicę na parkingu, posuwistym krokiem udałam się w kierunku rynku, mijając zamek, niestety w słabej formie, ale może kiedyś ktoś uzna, że warto reaktywować i pompować kasę w takie zabytki zamiast trwonić na zbyteczne cele np. kolejna świątynie opatrzności.

Fragment Zamku Piastowskiego w Jaworze

Tu zamek w całej okazałości
foto. zamki.res.pl
Od południa obchody ożywiły jaworski rynek, pompa z kfiatkami i elytą mnie ominęła, aczkolwiek pan Burmistrz wręczył mi także chorągiewkę. Papierową, ale zawsze, z herbem Jawora.
Rogala a'la marcińskiego dostałam tylko dzięki uprzejmości kolegów z Grupy Rekonstrukcyjnej ze Strzegomia, bo inaczej żołądek przykleiłby mi się do kręgosłupa tworząc nową strukturę w organizmie Homo sapiens sapiens.

A, sweet focia z takim trochę większym Foxiuniem ;)

Program artystyczny dość szybko się zmieniał, mimo, że było ciepło i nikt nikogo nie poganiał. Byli żołnierze, sanitariuszki, tańce ludowe i straszny konferansjer...To przez niego mam chrypę. Musiałam go przekrzykiwać.

Chłopaki się kamuflują
No i kunie były....!







Były też przestraszone gęsi. Jako atrybuty św. Marcina, patrona Jawora. 
Jestem przeciwna używaniu żywych zwierząt jako dekoracji w przypadku takich imprez, tak samo jak i szopek noworocznych. Stres, często głupie zachowania ludzi, dla których to kawał pierza.
Nota bene Marcin  jest również patronem dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy. 

Gęsi w zagródce...


Rogale pseudomarcińskie, bo takie są (manuinienie, nadzienia tak... postnie raczej)  w porównaniu z poznańskimi były zjadliwe, ale...nadal czekam na pożarcie tego właściwego. 
Może w przyszłym roku;)
Reasumując- impreza fajna. Ciekawi ludzie, miły klimat. 
Warto było.




13 komentarzy:

  1. A dlaczego Sinica? Ze kolor czy cus innego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie to niebieskie, metalik, ale dla mnie sine. Pomyślałam pierwej o Niebieskiej Strzale, ale jakoś ta Sinica mi tak sama się wyklepała...

      Usuń
  2. ale imprezka i z humorkiem opisana! tak lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Znaczy gęsi są symbolem każdego. Kużden jeden ma szansę na żebraka, podróżnika oraz więźnia.
    Rogale marcińskie są przereklamowane.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i wpisuję się w to ,,za co kochasz ten kraj". Tyle tylko a może już aż...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, żadne z nich (rogali) cudo. Suche, słodkie i tyle...

      Usuń
  5. Mam tez podobne podejście do naszego kraju, jak Ty - bez specjalnego patriotyzmu, bez nadęcia, ale z sentymentem i miłości do natury, krajobrazu, umiejscowienia.
    No i cos jeszcze miałam napisać, ale zapomniałam :D
    Pewnie coś o zwierzetach. Ale obecnie, jak tylko coś czytam o zwierzetach, od razu mysle o Simonie Kossak, o której książkę właśnie czytam i myślenie leci mi w jej strone;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja już o Simonie przeczytałam. Szybciutko :)

      Usuń
    2. No własnie, za szybko sie to czyta.... Jak zobaczyłam, że to już po połowie książki, to się załamałam, bo chciałabym ją czytać i czytać i czytac....
      Po Simonie zabieram się za Wilki Wajraka. Ale az się boje...

      Usuń
  6. Ja w tym roku spędziłam 11 listopad na obczyźnie, ale za to z rodziną więc można powiedzieć, że było patriotycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajrzałam bo ten Jawor. w tytule..jakos mi sie skojarzyło...! Daleko! A szkoda! pewne rzeczy, pewne miejsca za daleko.Jak na jakiejs obcej planecie. Choć mentalnie blisko, bo patriotycznie bardzo byłam nastawiona w dniu świątecznym....Teraz przeszło i znowu normalnie dzień sie toczy...zasmarkany, ale dobry, bo ciepły.
    Niech Wam z Absorberami zdrowie w końcu powróci i do zabaw jesiennych w listowiu szeleszczącym da siłę. A rogala niedawno jadłam pyszniastego. Tutejszego. Nie wiem, jak zwanego!:-))

    OdpowiedzUsuń
  8. U nas z atrakcji parowóz był. Ludzie nim pociągnęli się do Poznania na korowody i inne cuda wianki. Takie tłumy jednak nie dla mnie. A o rogala trzeba było wołać! By się był wysłał :)

    OdpowiedzUsuń