...albo jak chce.
Czasem narzekam, ale dalej robię to samo. Wkurzam się, że czasu na artyzmy brak- a sama znów, łup! sobie coś na plecy. No i pewnie dlatego bolą, hehe.
Sezon na jabłka z impetem porwał mnie i Absorberkę, która dzielnie pomaga mi w sprawianiu owoców.
A z nimi to wyścig z czasem, a właściwie z biegusami, bo łażą od rana po podwórku i żrą. A oprócz ślimoli i owadów, zielonego, żrą chętnie jabłka i śliwki. Nie zdążysz pozbierać- już tylko dla skrzydlatych, dziobnięte, nie pożarte. Czasem się wścieknę. Potem nerw opada jak kurz po akcji, bo myślę sobie- a niech im tam. Ile tego zeżrą. Trochę.
A spadają, póki co przez cały dzionek. Miałam sporo roboty. Trzeba było przerobić na gotowane do słoików, ogryzki poszły na ocet.
Magiczne słowo- trzeba było. Należałoby chyba zamienić na zdecydowaliśmy się czy jakoś tak. Patrzę na te owoce, na to co można z nich zrobić i tym większy ogarnia mnie niezachwyt nad ludźmi, którzy tego nie dostrzegają.
Jabłko z plamką czy obiciem- i fru! do śmietnika. U niektórych, także na wsi, nie na kompost, bo ten im śmierdzi koło domu. Z resztą, nie korzystają z kompostu, bo i po co. Zawsze nawóz można kupić w sklepie. Najlepiej szybko działający, jeszcze żeby pachniał jakoś tak... mniej naturalnie - czyli po ludzku- np. lawendą lub konwaliami.
Ocet to w tym roku mój debiut. Może dlatego, że mamy sporo tych papierówek i wczesnych czerwonych. Myślę, a co tam, spróbuję. No i jakoś idzie.
Chociaż nie powiem, ładuje sobie człowiek do kolekcji spraw do załatwienia, bo podejść mus codziennie do takiego i pomieszać, zajrzeć czy nie spaskudził sie pleśnią- wtedy niestety- to wylania. Na kompost, oczywiście, choć może i się by tym upić mógł.
Jeśli bardzo by chciał. Po oglądaniu jedyniesłusznejTV na pewno. Ale my nie oglądamy. I tej i innej. TV brak. I dobrze, nawet bardzo. Przynajmniej się nie wkurwiam na to, na co nie mam wpływu.
Za to wkurw wielki mam na Lucillę. A właściwie ich stada. Mimo moskitier, którędyś drogę znajdują. Obrzydliwe są. Zielone, połyskujące metalicznie dupska i ten brzęk skrzydeł i to bliskie latanie koło człowieka, o k r o p n e !!!
Odrywają mnie od zajęć i z wściekłością wielką eliminuję z domu, bo nie ma we mnie empatii dla nich.
Co z tego, że w służbie medycyny czasem robią, czyszcząc rany. Nic.
Dla mnie ohyda, może i dlatego, że jedną kiedyś niemal połknęłam utopioną w przecudnego smaku kawie, wg Kuchni 5 Przemian. Ach, ta słodycz miodu, posmak kardamonu, nuta cynamonu z goździkiem, a do tego ruch w ustach, którego nie zapomnę chyba do śmierci swojej, amen.
Lato suche, każdy to widzi, nie będę- na razie- się powtarzać, za to wykorzystuję szybko to, co mi się urodziło, a w tym sezonie mam sporo nagietka. Suszę, zrobiłam parę słoiczków maści. Szybko czas zleciał i już większość zasycha...
A tak było ładnie.
Oprócz nagietków, obrodził też ogórecznik lekarski |
Czas mija, a kaczki też już spore. Mają już ponad miesiąc. A były takie maniunie.
Po środku kaczor Zane z żonami. To nasze stado zarodowe, że tak powiem... |
Puma rośnie zdrowo, jest kotem, który podobnie jak Kicia, nie zdał egzaminu z zakuwetkowania.
Kuweta traktowana jest przez nią ambiwalentnie. Stąd Puma nie mieszka już z nami w domu. Mimo swej miłości do zwierząt, nie miałam ochoty co chwila szukać kupy- to w łóżku Absorberki, to za lodówką. Jakoś mnie to już nie bawi....
Za to Puma ma ciepłe lokum w szopie, wychodzi kiedy chce, umie już uciec przed Niną, która lubi się nią bawić. Tak- nią, nie z nią.
Puma |
Nina |
Kaczuszki są na sprzedaż, pewnie w końcu ktoś kupi, tak jak i znalazł się dom dla syna, odchowanego przez Coli syna jednej z czarnych kur i Fraglesa. W nowym kurniku nadano mu imię Rosół, ale bynajmniej nie będzie zjedzony. No, chyba, że oprócz węgla, zabraknie i pieczystego....
I tak się turlam, za dnia z reguły przetwarzając lub patrząc co by tu jeszcze... przetworzyć. W tym roku pierwszy raz zrobiona herbata z gardenii. W słoikach fermentuje też liście malin oraz żółtlicę drobnokwiatową. Liście bzu śmierdzą raczej więc pewnie tylko ja będę pić tę herbatkę....
Wysuszone, wcześniej pobite i przechowane w słoiku liście gardenii |
Gotowy susz herbaciany |
A w kuchni, jak to u matki- najlepiej pod spódnicą...
To Absorber Trzeci.
A mąż?
Dla wsparcia serwuje mi takie kanapki
Plaster prosto z ramki. |
W tym roku miód lipowy wymieszany z gryką. Coś niesamowitego. Pyszny i jaki zdrowy!
A taka kanapka dodaje wigoru, że żaden kilogram jabłek już niestraszny mi!
Nawóz pachnący konwalią i lawendą mła zmroził. Normalnie strach się bać. Co to będzie jak się wahadełko bujnie w drugą stronę? Miesiąc niemycia czy perfumy z gnojówki? Upodobania naszego gatunku i ich zmienność fascynująca acz męczliwa. Sucho nie sucho ale owoce i kwitnienia są. :-D
OdpowiedzUsuńTak wymyślam z tymi woniami, ale wielce bym się nie zdziwiła....
UsuńSuchość mam nadzieję w miękkość wilgoci przejdzie, w końcu...
Ściski!
Oooo, podziwiam. Podziwiam, że chcesz i bardzo popieram takie działanie, tzn. wykorzystywanie tego, co da się wykorzystać.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię nagietki - kolor i zapach, zawsze staram się kupić bukiecik na rynku. W tym roku jeszcze mi się nie udało, może trafię jakieś zapóźnione.
A taką kanapkę zjadasz razem z woskiem? Jakoś nie mogę się oprzeć przeświadczeniu, że będzie smakować świecą, choć przecież wiem, że pszczeli wosk pachnie zupełnie inaczej.
Miałam nieco podobną do twojej przygodę z owadem - rosła kiedyś koło sąsiedniego bloku duża wierzba; przechodząc, a właściwie przebiegając pod nią (bo uciekałam przed deszczem), wzięłam głęboki oddech otwartymi ustami i wpadła mi do nich gąsienica, malutka, tak z centymetr długości i może milimetr grubości. Niestety, połknęłam ją. Wiem, że to było to, bo zwisało ich z gałązek więcej. Wierzby już nie ma (komuś przeszkadzała, wrrrr), ale bardzo uważam pod drzewami :D
Ninko, ja ten wosk wysysam, oczywista. Jedno, żebym chyba świece z tyłka rano wytworzyła, hehe, a drugie, mąż by mi nie darował. Wosk wytapia potem i oddaje w rozliczeniu na węzę. To sa takie plastry wstępne woskowe dla pszczół, umieszcza się je w ramkach w ulu.
UsuńOwady kocham, z wyjątkami, a połknięcia gąsiuny nie zazdraszczam.
Pozdrówki!
No tak, logika szwankuje ;) Ale przecież kanapkę zjada się w całości :D
UsuńOj, no wygląda jak kanapka, może być? xD
UsuńNasi sąsiedzi też wszystkie odpadki i ściętą trawę ładują do worów i wystawiają. Nie rozumiem tego. My mamy dwa kompostowniki- ogromny i mniejszy na odpadki i chwasty. oprócz tego kompost tzw brudny, na który idą wszystkie chwasty szybko pleniące się- podagrycznik, pokrzywa, perz. W mniejszym kompostowniku zrobiła się piękna ziemia- pójdzie na grządki.
OdpowiedzUsuńJak ja tęsknię za takimi ścinkami z plastrów przy miodobraniu. Brało się do buzi i ssało, ssało...A kurak wymiata. Co za czub:)
No właśnie, my mamy za mało kompostu,a ludzie dziwni nie cenią tego złota.
UsuńCzubek po tatusiu- czubatce polskiej.
Ty napisz, jak się fermentuje liście w słoiku lub podaj jakiś link.
OdpowiedzUsuńKompost to magia. Rzuca człowiek na kupę różna odpadki , a po roku czarne złoto przesypuje się przez palce.
Kupa z konia, po przemieszaniu ze słomą i ściętą trawą, oraz przepuszczeniu przez system pokarmowy kalifornijskich dżdżownic, też ma po dwóch, trzech latach same zalety.
Ostatnio zastanawiam się nad gulaszem z ślimaków luzytańskich. To by było danie kuchni "fusion": tradycja+nowoczesność, lokalnie a jednak europejsko. ;-D
A poza tym, ekologicznie i ekonomicznie.
O, ja uwielbiam zapach kompostu. Dobrze zrobionego, rzecz jasna. Tu zastany był tzw. śmietnik. rzeczywiście, kompost- nie kompost, śmierdziało g.wnem. Teraz lepiej.
UsuńŻałuję, że nie mam obornika końskiego. W sumie to teraz mamy opary ziemi do upraw więc moze z 5 taczek by starczyło. Mamy stajnię kilometr od siebie, może coś pokombinujemy.
Co do herbat- juz post poczyniłam mały. Dzięki za bodnięcie do wpisu. A miał byc tylko link lub coś w komentarzu, hehehe