Z fajnymi ludźmi.
Tak być musiało, bo życie wytyczyło inne drogi, po których Tupaja już toczyć się nie może.
I to nie dlatego, że waga przeskoczyła pewną rzadko oglądaną przeze mnie liczbę, tylko fizycznie- nie było już możliwości na takie pracowanie.
Odwiedziłam też w związku z tym Sztygarowo i po raz kolejny utwierdziłam w przekonaniu, że maupą z dużego miasta nie jestem, nie byłam i nie będę.
Jakoś tak wszystko na mnie w tym większym mieście włazi, napatacza się, oblepia.
Fuj.
Nigdy Lubina nie lubiłam.
Obrzeża, lasy, owszem.
Cóż z tego jednak, skoro wszystkie miejsca, które pamiętam z dzieciństwa, młodości (wczesnej), zostały w różnym stopniu zniszczone, przekształcone.
Nie ma już "moich" miejsc.
Miasto jest dla mnie takie bezpłciowe. Choć swoją historię ma.
A jednak, wolę to.
Mniejsze, kameralne. Ładne.
Jawor z lotu ptaka |
Tu też |
Jaworski ratusz |
Kościół Pokoju |
Zamek Piastowski |
Mnie się podoba, jest klimat małego miasta. Ale bez przesady.
Nie cierpiałam nigdy na syndrom wielkomiejski więc mi to pasuje.
Nie wiem czy 6 lat to czas, w którym człowiek przyzwyczaja się i lubi okolice, w których mieszka, a będąc Tupają lubiącą dziksze tereny, ciężko jest polubić miasto, a Jawor polubiłam.
Dzisiejszy wyjazd, prócz odwiedzin u Mamy, i w byłej firmie, dał mi możliwość spotkania z jednymi z moich ulubionych ptaków- z kawkami.
U mnie, na wsi ich nie ma. Cóż, kawki wolą miasta.
Piękne są ich pióra, piękne oczy. I to ich "czok", wesoło niosące się wśród blokowiska.
Miałam kiedyś sen o kawce.
Widzę ją, pytam:
- Jak ci na imię?
- Franz. - odpowiada.
Łeb miałam wtedy w dostojewszczyźnie i kafkowskich klimatach więc o takie sny trudno nie było.
Podróż znów męcząca psychicznie, bo z rozryty krajobraz, z ranami w ziemi, ku chwale postępu.
Jadę, widzę te zniszczenia i sobie myślę- po co to wszystko.
Wykarczowane lasy, przemielona gleba.
Rozdzielone populacje większych ssaków, przecięte szlaki migracyjne.
Wszystko po to, żeby jechać szybciej, żyć szybciej, szybciej umrzeć.
Przewieźć jaja niemieckich kur, jakbyśmy własnych nie mieli...
Jadę, zwalniam, bo sowa leci.
Trąbią.
Jadę, zwalniam; wieś.
Debil właściciel puścił Burka na wieś. Burek idzie do kumpli po drugiej stronie drogi. Widzę to; zwalniam.
Trąbią.
I dlatego wolę siedzieć u siebie.
W tej Krainie Wygasłych Wulkanów. I choć i tu macki S-3 ki sięgają, bo i węzeł u nas ma być, to mniej strasznie to wygląda, bo drzew mniej. Za to nasze sarny i zające, i kuropatwy...
Walka z wiatrakami.
Nie zatrzyma się tego, ale nie zmienia to faktu, że za każdym razem żałość mnie ogarnia i wściekłość na człowieka. Na to co wyprawia.
I po co?
Dla kolejnego tabletu, pełnego wózka żarcia, okupionego cierpieniem, marnowaniem wody, energii, nakładem chemii, a które i tak wyląduje na wysypisku...
Czasami sobie myślę, niechże to wszystko już pier-d-olnie, wylecimy w powietrze wszyscy, z tym naszym rozumem, i postępem, a natura po nas znowu posprząta i se poradzi.
OdpowiedzUsuńMiło, że zwalniasz dla sowy.
A u nas zajęcy nie było, a są. Pojawiły się. Długouche takie.
Myślę, że już niedługo pier-dol-nie...
OdpowiedzUsuńTylko moich kóz byłoby żal. I psów. I zajęcy Itd...
Na mnie też trąbią :)
I chooj, że trąbią. Od czego jest środkowy palec. Wiem, że chamskie, ale inaczej nie dociera. Tak - można w ogóle nie zareagować. Ale jeśli łoni chcą wnerwić mnie, to dlaczego ja mam sobie żałować? Też zwalniam jak widzę burki i inny zwierz. Ale sowy nie miałam okazji.
OdpowiedzUsuń