.

.

poniedziałek, 26 maja 2025

Kocham Jańcia

 .. - Wy, tam na wsi... Do was mówi dziad. Sram na was... Niech się diabeł pośród was urodzi. Za zmarnowanie cudzej kobyłki, niech się diabeł pośród was urodzi...


Są filmy, do których powracam. Ostatnio niezmiernie rzadko. Czas wolę przeznaczać na inne aktywności. A jednak niecały tydzień temu, przez wzgląd na powrót zimy w maju i lekką niemoc w członkach swoich, zapuściłam yt z filmem Jana Jakuba Kolskiego pt. Jańcio Wodnik. Film widziałam ze 3 razy. Jakiś czas temu, przed obejrzeniem filmu tego autora- Las, 4 rano, kupiłam książkę z nowelami.
O wiele lepiej czyta się z reguły niż ogląda, ale tu- autorem słowa pisanego i filmu jest ten sam człowiek więc tylko bohaterowie mają już swoje oblicza- Pieczki, Błęckiej- Kolskiej, Lindy, Łukaszewicz.. 

Dziad rzuca klątwę na wieś, której mieszkaniec wypędził chorą, starą kobyłkę tym samym skazując ją na śmierć. We wsi żyje też Jańcio ze swoja młodą żoną- Weronką. Pewnego dnia, jest świadkiem cudu- wylana woda przestaje podlegać sile ciążenia, bohater czuje, że nad nią panuje, że właśnie zyskał wielki dar od Boga. 

Uznaje, że musi ruszyć w świat i działać- uzdrawiać... O ile początki są piękne- Jańcio wodą obmywa, ratuje porażonego przez piorun, ratuje z obłędu i robaków w oczach porzuconą przez kawalera dziewczynę, to potem- zaczyna się to co często przytrafia się ludziom.  Leczenie okazuje się intratnym zajęciem, bohater prócz sławy zyskuje pieniądze, kobiety...  Okazuje się, że nie ma już ochoty wracać do ciężarnej żony, bo świat dla niego jawi się piękniej,  inne kobiety- także. Zepsucie człowieka z darem od samego Boga...

Weronka, sama pozostawiona i skazana na łaskę i niełaskę losu rodzi chłopca, Jańciowego syna- a ten ma ... ogonek. Dziewczyna dowiadując się od dziada, że Jańcio przebywa całkiem niedaleko idzie do niego by odczynił urok. Na nic zdaja się obmywania i kąpiele. Ogonek nie chce zaschnąć, a Jańcio traci swój dar i zostaje przepędzony przez dotąd czczący go tłum ludzi. 

Jańcio wraca pokonany do domu. Czuje że zawiódł, że nie podołał. 

Sochy- wieśniaka co zgotował kobyle marny los na koniec jej oddanego mu życia- nie potępił za mocno. Początkowo nazwał go jedynie draniem. Potem ruszył ze swoją misją. 
Kiedy już stracił daną przez Boga moc, poczuł, że musi odwrócić to wszystko... Cofnąć czas.

Siadł na ławce i siedział tak pięć i pół roku, próbując cofnąć czas.... 

Kiedy nadeszła dziewczyna, którą niegdyś uzdrowił z robaków w oczach, a miała je znowu, przytuliła sie do jego stóp, a potem odeszła- bohater podniósł się nareszcie. Ogarnął, ogolił, umył. I ruszył w pola, łąki. Pięknie -


Piękne oczyszczenie po wielkim grzechu zaprzepaszczenia pięknego Daru. 

Potem rusza do zagrody Sochy, przykłada kosę do karku chłopa i powiada mu-

- Pamiętasz Socha starą kobyłkę, cos ja wygnał na zmarnowanie sześć lat temu?

- Pamiętam Jańcio. Stara była. Ochwaciła się, parchów dostała, wodę zaczęła puszczać spod ogona... tom ją wygnał. Po co mi było takie zwierzę?

- A wiesz ty Socha, że przez ten twój zły uczynek na świat spadło nieszczęście?

- Na cały świat?

- Widzisz Socha, przez jeden zły uczynek jednego człowieka przybywa zła w całym świecie. I to zło potem wraca odpryskiem i uderza w kogo chce. To nie jest sprawiedliwe. Ale tak samo Socha, od każdego dobrego uczynku przybywa dobra w całym świecie. I ja teraz zrobię dobry uczynek... Nie zabiję ciebie Socha, choć może powinienem...


Dla mnie to piękna opowieść o człowieku. O ludziach. O dobru i złu. O tym, jak wielu z nas zaprzepaszcza swoje szanse, jak się gubi. Ale też o złych ludziach, o energii, która płynie, o tym co się dzieje, gdy zło dochodzi do głosu. Gdy dobrzy ludzie nie reagują. Gdy milczą, gdy odwracają głowę. 

Tak to już jest, że za wszystko zbieramy. Za dobro, za zło. Tak to działa. Nie dziś? Jutro. Nie ja, ty- za to twoje dzieci lub wnuki. Dlatego tak ważna jest świadomość tego co robimy. Jak robimy. Co czujemy i co życzymy. 

Lubię Kolskiego za te jego treści. Za poetyckość, jednocześnie przaśne niekiedy dialogi, realistyczne i pełnokrwiste postacie. I chyba ponadczasowość- znane nam wszystkim wartości. 



Cytaty-

Jan Jakub Kolski Jańcio Wodnik i inne nowele. Wyd. RADUNIA. Agencja Reklamowa CZART. Wrocław 1994



poniedziałek, 19 maja 2025

Dlaczego Tupaje uprawiają ogrody

Jestem już na końcu książki Alice Vincent, w której to autorka spotyka się z kobietami by zadać im pytanie- dlaczego uprawiają ogrody. 


Ostatnio dość często zadaję sobie pytania tego typu- dlaczego robię coś - zwłaszcza w kontekście tego, że kiedyś tego nie robiłam. Co sprawia, że ciągnie mnie do prac z ziemią, z roślinami. Na jakiej zasadzie opieram te pracę. Co przy tym czuję, czy myślę o czymś, czy może nie myślę o niczym?

Bohaterki książki bardzo różnie trafiają na swoje ogrody- a może to ogrody trafiają na nie? Są formą terapii, ucieczki, próbą kontroli życia lub- wręcz przeciwnie- ucieczka przed nim.

Podtytuł brzmi- 

Opowieści o ziemi, siostrzeństwie i kobiecej sile. 

O ile o ziemi, kobiecej sile mogę powiedzieć trochę i jeszcze to o siostrzeństwie? Nie bardzo.  

Czymże ono jest? Wytwór czasów naszych? Wołaniem o uwagę kobiet,  o siłę więzi kobiecych? Zauważam pewnego rodzaju modę. Na kobiece kręgi, na siostrzeństwo. Na naganianie, na promocję pewnych trendów, pewnych zachowań. 

A może się czepiam i nie rozumiem? 
Nie, nie czepiam się, ale też nie uważam, że każda z kobiet potrzebuje być w kręgu kobiet, być uznana przez inne kobiety, mieć oparcie w kobietach. Niektóre nie mają szczęścia do kobiet w swoim życiu. Inne - po prostu lubią, że jest jak jest. Niezmiennie jednak lubimy być akceptowani i być w stadzie podobnie myślących, działających w jednej idei, patrzący w jednym kierunku. 

Chyba najlepiej, jeśli kobiety wspierałyby się w oparciu o akceptację tego jakimi są. Bez oceniania. Ale to chyba powinno dotyczyć również mężczyzn? Nie żyjemy- jako płcie- w osobnych obozach. A może jednak tak?

Kiedyś tak myślałam. 

Piękna jest nasza różność- mężczyzn i kobiet. Nie jestem fanką feminizmu spaczonego. Zostawmy męskość facetom, ale brońmy swoich praw, stawiajmy granice.

Na jednej ze stron pisze autorka o swym gniewie na konieczność odgrywania przez kobiety wielu ról, i że musi się pomiędzy nimi rozdzierać. 

Też tak kiedyś miałam. Przewagą jednak jest to, że po czterdziestce się to zmienia. Coraz mniej muszę sobie i innym udowadniać. Nie wściekam się na oczekiwania innych- po prostu żyję. Nie jestem idealna. Takie kobiety nie istnieją. Choć są wzory, które chciałoby się niekiedy dogonić- nigdy nie będziemy takie same. Bo jesteśmy wyjątkowe. Każda z nas. Także w swych wadach, koktajlu cech kochanych i brzydkich do wyrzygania.  Tak bym powiedziała dwadzieścia, piętnaście lat temu. Teraz- cech, które są po prostu moje. 


Alice pisze o swoim podejściu do ogrodu-

jest miejscem zbudowanym z mojej kontroli. Tylko ja decyduję o tym, co jest w nim posadzone i w którą stronę zmierza ogród jako całość.

U mnie to trochę złożone- nie kontrola, choć to ja mam decydujący głos, bo spędzam tu większość czasu, sieję, sadzę rośliny. I właśnie ta przestrzeń jest wybitnie MOJA. Ponieważ mój stosunek do Natury jest jaki jest, oprócz upraw, które próbuję prowadzić jest w niej dużo miejsca dla innych gatunków. Tu staram się wpasować, a nie nadawać ton. Reagować ciekawością na zaistniałe relacje, spontaniczne działanie między mną a przyrodą. Ponieważ zawsze czułam się lepiej w naturze niż w zurbanizowanym świecie- mój ogród- jest trochę dziki. Taki musi być. Jest w końcu MÓJ. Nie umiałabym tradycyjnie kopać, siać w rządki, walczyć z każdym chwastem. Nie takiej relacji z ziemią mi trzeba. Cieszę się, że już wiem co mi w duszy gra, choć niezmiennie zdarza mi się złościć na ślimaki zżerające kolejną rozsadę kalarepy w skrzyniach. 

Widzę też jak ważne jest dla każdego- w tym kobiet właśnie- bycie w SWOJEJ przestrzeni. Gdzie możemy samostanowić w oparciu o własne zasady, uczucia, myśli, nauki. Praca z roślinami i ziemią to swoistego rodzaju medytacja. Bo medytacją nie jest siedzenie w lotosie, bo tak robią inni lub ktoś powiedział, że to właśnie ona. 
I nie oceniam tego, że ktoś ma inaczej. Bronię jednak swoich wartości i nie pozwolę ich ośmieszać. Czasem przyjmuje to formę otwartej rozmowy, niekiedy jednak staje się cichym, uparcie trwałym działaniem bez ustępstw wobec tych, którzy nie rozumieją, a nie chcą słuchać. Mając, dość specyficzne podejście do Natury jak ja, niektórym niełatwo to zrozumieć czy zaakceptować. Ale to już nie mój problem.

Inna z bohaterek książki Alice- Caroline -chyba najtrafniej, według mnie definiuje moje podejście do tematu

- Nie możesz stać obok drzewa i myśleć, że twoje zmartwienia mają znaczenie, ponieważ to drzewo jest tu już od setek lat i widziało o wiele rzeczy więcej pod swoimi konarami, niż ty kiedykolwiek.
Ono po prostu delikatnie ci przypomina, że istnieje większy porządek. Naprawdę. 















sobota, 3 maja 2025

Tupaja się szlaja- Parowa i ścieżka przyrodnicza Kamienna Góra

Jest jeszcze wiele do zobaczenia w bliższej i dalszej odległości od nas. Tym razem Dzik zawiózł nas do Parowej, wsi w powiecie bolesławieckim. Od XIX w. jest ośrodkiem wyrobu ceramiki. 

Do 1945 r.  w obecnej Parowej mieściła się fabryka należąca do rodziny Steinmann Schlesische Porzellanenfabrik znana z wyrobów  ceramicznych i porcelanowych.  

Od 1963 roku tradycję produkcji wyrobów ceramicznych Kuno Steinmanna kontynuuje przedsiębiorstwo "Ceramika Wiza". -za Wikipedią 


Udało nam się odwiedzić sklep i zakupić miseczki. 

Wybór ogromny, oczywiście zastawa stołowa, do tego różności- od solniczek po deseczki, zegary ścienne, figurki czy inne ozdoby. 

Okolice Bolesławca, jak wiecie słyną z ceramiki, ale w Parowej byłam po raz pierwszy. Zrobiła na mnie dobre wrażenie, przynajmniej tam, gdzie zawiesiłam oko, w okolicach sklepu i fabryki oraz przemieszczając się po miejscowości. 

Trudno ukryć, że to już inna kraina. To już nie Pogórze Izerskie i nie Łużyce, a Bory Dolnośląskie. Inne gleby, inna szata roślinna. 

Absorber Starszy wybrał się z moim bratem na rowery w okolice Ruszowa, a my z Najmłodszym, Absorberką, poszliśmy na ścieżkę przyrodniczą Kamienna Góra. Oznaczenie- do bani, przeszliśmy dobre pół kilometra dalej i musieliśmy zawrócić. 

Plus taki, że mijaliśmy bagniska i tereny z widoczna działalnością bobrów. Niestety wszędzie widać, że PGL walczą z wodą. Wszędzie rowy... Nie mam już siły komentować tego barbarzyństwa w dobie suszy. 

Sama ścieżka poprowadzona jest po terenie dawnego wyrobiska kwarcytów. Widać tu naturalną sukcesję.  Teren porasta drzewostan z dębem szypułkowym, wcześniej mijamy stanowisko z daglezjami, po stronie z uciążliwą dla leśników wodą-świerczyny pomieszane z borem z sosną i borówkami brusznicami i czarnymi w runie. 

Generalnie sucho i ... nudnawo. 

Do tego słabe oznakowanie. Tablice już wyblakły i nie są jakoś specjalnie interesujące. 

Sam teren wyrobiska to małe górki i dolinki, miejscami widać ładnie skałki. Może dla osób, które dopiero rozpoczynają poznawanie świata będzie to miejsce ciekawe. Dla mnie- taka trójka i chyba tylko za bobry i pazia królowej.